piątek, 7 sierpnia 2020

Zwiedzając małą ojczyznę- czyli Tour de Katowice. Część II

    Ostatnio widzieliśmy się pośród ścieżek Doliny 3 Stawów, gdzie zbliżałem się do połowy trasy. Pora na ścisłe centrum miasta i świetny przykład tego, jak Katowice zmieniają się na plus. Tym razem patatajam ku Strefie Kultury. 

    Myśląc o tym miejscu trochę się wahałem, czy umieszczać je na swojej liście. Jako fan gór, lasów i trailowego napierania rzadko goszczę w charakterze biegacza w centru miasta. Przeważyła jednak moja chęć pokazania lepszej strony Katowic, a zmiany jakie na przestrzeni ostatniej dekady zaszły w centrum miasta zasługują na uznanie. 

    Najlepszym przykładem tych zmian jest dla mnie właśnie Strefa Kultury- pokopalniane tereny, które stały się wizytówką miasta. Strefa obejmuje salę koncertową Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, Międzynarodowe Centrum Kongresowe oraz moje ulubione miejsce- Muzeum Śląskie(4). Wszystko to sąsiaduje z najbardziej ikonicznym obiektem Katowic- Spodkiem. 

Strefa Kultury

    Sam Spodek pomimo niemal 50 lat istnienia(oddano go do użytku 9 maja 1971 roku) (2) nadal jest obiektem cieszącym oko i goszczącym wiele imprez- choćby Rawa Blues Festival czy niezapomniane mecze siatkarskie. 

Latający talerz w centrum miasta :)

    Przy okazji tego obiektu muszę poruszyć temat dekomunizacji. Spodek powstał w dużej mierze dzięki Jerzemu Ziętkowi, popularnemu Jorgowi. Wojewoda śląski/katowicki bardzo dobrze wspominany w rejonie za energiczne i owocne działanie na rzecz lokalnej społeczności, miał być skazany na zapomnienie- na szczęście do tego nie doszło. Sam jestem zdeklarowanym przeciwnikiem ustroju słusznie minionego, jednak potrafię docenić rolę jaką generał odegrał w rozwoju Śląska.  Na pewno była dużo większa niż zasługi pewnej pary prezydenckiej, która otrzymała w Katowicach swój plac kosztem innego Ślązaka- Wilhelma Szewczyka.

    Pośród takich rozważań  opuszczam centrum miasta i napieram ulicą Kościuszki ku parkowi noszącemu to samo imię. Po drodze robię jednak postój na mój ulubiony zestaw treningowych słodkości- drożdżówka z serem i mleko czekoladowe. Po 35 km w trasie uznałem, że zasługuję ;)

    Park Kościuszki jest kolejnym zielonym punktem na mapie miasta, zlokalizowane w nim są takie ciekawostki jak słynna wieża spadochronowa- której obrona we wrześniu 1939 roku obrosła mitami,  czy kościół św. Michała Archanioła z XVI wieku(2). 

Migawki z Parku Kościuszki

    Sama obrona wieży była wielokrotnie omawiana i toczono nad nią historyczne boje. Wydarzenia te jednak na tyle głęboko są zakorzenione w pamięci lokalnej społeczności, że szlak turystyczny prowadzący po najważniejszych punktach września 1939 roku w regionie ochrzczono  mianem Szlaku Bohaterów Wieży Spadochronowej. 

    Dla mnie, człowieka mocno ceniącego sobie wyzwania czekające w górach istotnym miejscem w parku jest Pomnik Alpinistów. Upamiętnia on członków katowickiego Klubu Wysokogórskiego, którym przyszło na zawsze pozostać w  górach. Oby tylko nie przybywało na nim kolejnych nazwisk.

     Niejednokrotnie zastanawiałem się nad tą magiczną siłą, która każe nam wspiąć się wyżej...czy  pobiec dalej. Co kieruje człowiekiem, gdy ten świadomie naraża się na niebezpieczeństwo, niewygody, mróz czy piekące słońce i ekstremalne wyczerpanie. Pewnie nigdy nie znajdziemy uniwersalnej odpowiedzi.

    Sam do końca nie wiem, co to za siła która teraz niesie mnie obok kolejnego pomnika historii- KWK "Wujek". Miejsca ukazującego krańcowo odmienne oblicze PRL niż jeszcze niedawno odwiedzany Spodek. Miejsca, w którym podczas stanu wojennego w 1981 ZOMO zastrzeliło 9 pracowników zakładu- dziś mieści się tutaj muzeum upamiętniające między innymi te krwawe wydarzenia.

    Nie chcąc zbyt mocno angażować się w sport narodowy- opłakiwanie tragedii i rozgrzebywanie ran swoje myśli kieruję ku czekającym na mnie lasom panewnickim. Kolejny, całkiem spory fragment zieleni na południu miasta. Łezka w oku się kręci, to po tych okolicach stawiałem swoje pierwsze kroki gdy zaczynałem przygodę z bieganiem poza asfaltem ;)

    Mimowolnie uśmiecham się do wspomnień i pędzę do Parku Zadole, tam chwilka przy tężni- niestety z odległości, z okazji Covidu obiekt nieczynny. 

    W nogach 45 kilometrów, zostało 15.  Robię się głody i zmęczony, szczęściem wygląda na to że zdążę chwilę odpocząć przed wyjściem do pracy. Obecnie napieram do Katowickiego Parku Leśnego- największego zielonego obszaru w mieście(2). Potężny obszar zieleni, poprzecinany szlakami pieszymi i ścieżkami rowerowymi. Bardzo często tu hasam i polecam- można pościgać się z zającami, sarnami i dzikami :) 

Katowicki Park leśny, Park Zadole i Rezerwat Ochojec- same wspaniałości ;)
    
  Walcząc z pokusą by skręcić ku domowi odbijam na Rezerwat Przyrody Ochojec. Przeglądając informacje podczas pisania wpadłem na info, że jest to miejsce najliczniejszego w Europie występowania liczydła górskiego poza terenami górskimi(2)- taka niespodziewana ciekawostka. Człowiek całe życie się uczy ;)   

    Mając ponad 50 kilometrów w nogach kieruję się teraz ku mojemu numerowi jeden jeśli idzie o punkty widokowe w mieście. Proszę Państwa, przedstawiam Zwałowisko Kostuchna:


    Pozwoliłem sobie trochę oszukać i posłużyć się zdjęciem z innego dnia, niestety do mojego braku kompetencji fotograficznych doszło fatalne światło. Jak ja uwielbiam to miejsce! Wysokie na 339 m.n.p.m. wzniesienie oferuje piękne widoki, ciszę o porankach, ostre podbiegi i zbiegi. Wszystko co psychopaci lubią najbardziej ;) 

    Tym pozytywnym akcentem kończę biegową wycieczkę i kieruję się do domu. Mam nadzieję, że  się podobało. Myślę, że nasze małe ojczyzny mogą mieć dużo większy potencjał niż nam się wydaje i planując wolny czas nie zawsze trzeba patrzeć po odległych końcach mapy :)

    Dla zainteresowanych dorzucam jeszcze trasę zwiedzania w .gpx :)
                                                                                                        Do zobaczenia na szlaku!
                                                                                                                               Ultraamator
       
    
 Pisząc podpierałem się paroma źródłami informacji, oto i one:
1. www.polskaniezwykla.pl
2. www.wikipedia.pl
3. www.katowice.lasy.gov.pl
4. www.katowice.eu
5. www.katowice24.info

sobota, 25 lipca 2020

Zwiedzając małą ojczyznę- czyli Tour de Katowice. Część I

    Covid tu, Covid tam. Nagłówki wszystkich portali internetowych ciągle informują o nowych zachorowaniach, ozdrowieńcach i nieustannie bombardują nas mniej lub bardziej nastawionymi na sensację newsami o pandemii. 

    Oprócz oprócz ofiar oczywistych- bezpośrednio dotkniętych przez chorobę, przez lockdown cierpimy wszyscy. Cierpi gospodarka. Ucierpiała także mocno moja mała ojczyzna- Górny Śląsk. Mała Ojczyzna, którą pomimo świadomości jej niedostatków cenię nad wszystko w naszym kraju.

   Mieszkając samemu w Katowicach czytałem artykuły w tonie, jakby to w mojej dzielnicy na skutek Covidu zwłoki piętrzyły się na ulicach. Nieliczni jeszcze żyjący przemierzali ukradkiem ulice w OP-1 a po 22:00 policja najpierw strzelała, potem zadawała pytania.

   To, w połączeniu z przeniesieniem części biegów w których miałem startować spowodowało, że w mojej głowie zakiełkował pewien pomysł. Skoro biegam i opisuję różne zakątki kraju...dlaczego nie zrobić czegoś takiego u siebie?

    Kilka dni planowania i stworzyłem 60 km trasę, zawierającą w moim odczuciu najładniejsze miejsca miasta. Podkreślam, moim, subiektywnym odczuciu- każdy ma pełne prawo się nie zgodzić :)

    Gdy przyszedł wreszcie właściwy dzień- pogoda, praca i druga połowa pozwoliły ruszyłem przed siebie. Na pierwszy ogień poszły Murcki- miejsce w którym mieszkam.  Zielona Dzielnica- wychodząc z domu i obracając się w dowolnym kierunku wystarczy 500 m w linii prostej i jestem w lesie/parku. 

    Parę minut i jestem otoczony zielenią. Przystaję przy mogile żołnierzy węgierskich rozstrzelanych tutaj 28 stycznia 1945 przez czerwonoarmistów. Żołnierzy, którzy poddali się bez walki gdy niemieckie wojska ich porzuciły(1). 

    Chwila zadumy i pędzę dalej- następny przystanek Dolinka Murckowska. Zespół basenów i ścieżka zdrowia, podupadłe w czasie transformacji ustrojowej teraz odzyskują blask jako Pracownia Edukacji Ekologicznej(2). Poza tym przyjemne miejsce by po prostu przyjść  posiedzieć nad wodą wśród lasu. 

    Z Dolinki kilka kolejnych kroków prowadzi mnie na skraj rezerwatu przyrody "Las Murckowski". Moja Puszcza jak określam te okolice. Rezerwat chroni rośliny objęte ochroną ścisłą, częściową oraz daje schronienie całkiem sporej ilości zwierzyny.  Uwielbiam tu biegać, cisza, spokój. Przemykające sarny, wiewiórki i śpiew ptaków. Co ciekawe, Katowice pomimo bycia stolicą najbardziej uprzemysłowionego regionu kraju, wśród miast na prawach powiatu zajmują 4 miejsce w Polsce pod względem lesistości(4).

Zielone Murcki :)

     Opuszczam  swój rezerwat i kulam się przez las, poprzez ścieżki, poprzez kładki. Zaimprowizowane po ostatnich ulewach, sporo ostatnimi czasy padało. Cóż...mimo to wolę deszcze niż upały :D 

   Moim aktualnym celem jest dzielnica Giszowiec i zlokalizowany tam Plac pod Lipami. Dzielnica ma przeszło stuletnią historię,  założona w 1907 roku jako osiedle robotnicze. Sam Plac pod Lipami  był kiedyś placem targowym i stanowił centralną część osiedla(2). Wokół niego zlokalizowanych jest kilka zabytkowych obiektów, jak na przykład Izba Śląska i park.  Miejsce to stanowi oazę zieleni pośród otaczających je bloków a wchodząc tutaj mam zawsze poczucie zwalniającego czasu.

Giszowiec- Plac pod Lipami.

    Ciekawym informacji o samym Giszowcu, koncepcji tego miejsca, jego historii od założenia   aż po czasy współczesne polecam stronę:


   Mnie jako pośrednio kolejarza bardzo zainteresował wpis o kolejce "Balkan Ekspress", nic tylko zaglądać ;)

    Po chwili na oddech nogi niosą mnie dalej, ku kolejnej dzielnicy. Dzielnicy, która z miejsca zapuszczonego i zapomnianego dzięki  pracy Fabryki Inicjatyw Lokalnych i mieszkańców stała się jedną z wizytówek miasta. Zmierzam na Nikiszowiec. Po drodze mijam staw Bolina (jest w mieście parę, ciekawych stawów/jeziorek) i zlokalizowany przy niej park. Kolejne zielone miejsce na mapie miasta.

   Nie zajmuje mi to długo, przebiegam przez Skwer Artystów Grupy Janowskiej, mijam jeden z kilku miejskich pomników poświęconych Powstaniom Śląskim i w niecałe pół godziny od ostatniego postoju melduję się na Nikiszu. Bardzo charakterystyczne osiedle, podobnie jak Giszowiec powstałe na początku XX wieku, obecnie znajduje się na Szlaku Zabytków Techniki.  Z uwagi na zwartą zabudową mocniej zachowało swój pierwotny wizerunek.
 
Nikiszowiec

    Oprócz spojrzenia na całość warto tutaj zobaczyć kościół św. Anny, budynek Poczty czy odwiedzić Dział Etnologii Miasta stanowiący część Muzeum Historii Katowic.  Więcej informacji o historii miejsca i ludziach tu żyjących znajdziecie tutaj:


    Zegarek wskazuje 14 kilometrów, prawie ćwierć dzisiejszego wyzwania pokonane. Słabo, po 13:00 trzeba być w pracy :D Nie medytuję długo i lecę, tym razem w kierunku Szopienic. Obecnie moim celem nie jest sama dzielnica, ale Zespół Przyrodniczo - Krajobrazowy "Szopienice - Borki". Pod rozbudowaną nazwą kryje się zespół stawów, zlokalizowany na pograniczu Katowic i Sosnowca. 

    Zespół składa się z 3 stawów, z których jeden - Hubertus sam dzieli się na mniejsze części(2). Miejsce lubiane przez wędkarzy, którzy obozują tutaj niezależnie od pory dnia czy nocy. Z racji sporego oddalenia od moich głównych terenów biegowych rzadko tu zaglądam, jednak bardzo lubię poranki nad stawami.

"Szopienice - Borki"
 

    Tętni tu intensywne życie wodne, powietrzne i lądowe, przyjemnie jest usiąść oraz  obserwować 'bussines as usual'' w przykładowo kaczym wydaniu. Jedyne co mogę zarzucić temu miejscu to potrzebę uporządkowania, czasem można natknąć się na pozostawione przez wędkarzy czy osoby imprezujące nad wodą śmieci. Co jak co, ale śmiecenie - tym bardziej w miejscach zielonych  - drażni mnie niesamowicie. Nawet bardziej niż zjeżdżanie z ronda bez kierunkowskazu :D

    Opuszczam Szopienice i kulam się dalej. O dziwo tym razem...tak, następna woda :D Zanim jednak dotrę do Doliny 3 Stawów czeka mnie niespodziewany przystanek.  Zaintrygował mnie napotkany mural. Po chwili poszukiwania wiadomości ustaliłem, że jego bohaterem jest kapitan Robert Oszek,  człowiek o fascynującym życiorysie. Marynarz rodem z Zabrza, służący w niemieckiej flocie. Gdy w 1921 wraca na Śląsk rzuca się w wir działalności powstańczej oddając wybitne zasługi podczas III Powstania Śląskiego(5). 

Mural kapitana Roberta Oszka

    Nieplanowany przystanek nie trwa długo i już wbiegam na Dolinę 3 Stawów. To chyba najpopularniejsze miejsce wypoczynku i rekreacji w mieście. Obejmujące ono park, ścieżki rowerowe, rolkostrady, place zabaw, knajpki i zgodnie z nazwą, stawy. Wszystko to zlokalizowane na 86 hektarach(2) oddalonych o 10 minut jazdy samochodem z centrum miasta. 


Dolina 3 Stawów

    Dobrze, teraz może na skutek kumulacji robót drogowych w mieście i dłużej...ale i tak mapy od wujka Google pokazują 4 km jazdy samochodem spod Spodka. 

    Dolina jest dla mnie zawsze łącznikiem podczas wybiegań w kierunku centrum miasta, zawsze mogę liczyć że kogoś tu zastanę, niezależnie od pory dnia i nocy. Prawdziwa ostoja dla ludzi uprawiających sport, od najbardziej relaksacyjnego wydania po wariatów liczących ułamki sekund na kilometr. I wszystkim im wielkie brawa. Dobrze pamiętam czasy, w których niemal cały wolny czas spędzałem siedząc - najczęściej przed komputerem, czasem czytając książkę. I choć oba te zajęcie angażują mnie w dalszym ciągu, to za nic nie chciałbym wrócić do tamtego stanu.

    Rzut oka na zegarek - przeszło 28 kilometrów i niemal 3 godziny. Wyrobię się przed pracą :D  Tym optymistycznym akcentem kończę pierwszą część mojej podróży przez Katowice, druga niebawem. Mam nadzieję że przyjemnie się czytało :)

                                                                                                        Do zobaczenia na szlaku!
                                                                                                                             Ultraamator

    Pisząc podpierałem się paroma źródłami informacji, oto i one:
1. www.polskaniezwykla.pl
2. www.wikipedia.pl
3. www.katowice.lasy.gov.pl
4. www.katowice.eu
5. www.katowice24.info

niedziela, 24 maja 2020

W ostrych cieniach mgły- Beskid Niski 2020 vol.2

    Pierwszą rzeczą, którą poczułem po przebudzeniu była chęć znalezienia się na szlaku. Drugą- ból w nogach. A więc mamy remis pomiędzy zamiarami a możliwościami :D Szybko się ogarniam, sprawdzam aktualne prognozy pogody. Będzie mokro- membrana od razu na grzbiet. 

    Gdy truchtałem po 5 rano przez totalnie wyludniony Rymanów cieszyłem się, że dane mi było ponownie odwiedzić to miejsce. Może okoliczności nieszczególne, ale mam miłe wspomnienia z tych okolic :)

   Tak bujając w obłokach wpadam na czerwień Głównego Szlaku Beskidzkiego. Z GSB też mam wspomnienia...gdy drugiego dnia podczas próby przejścia go z Arturem i Darkiem skręciłem kostkę. To były czasy :D Trzeba kiedyś  znów odwiedzić Wołosate. 

     Gdy wybiegam poza uzdrowisko wita mnie grupa drewnianych zbójów przy Krokusowym Źródełku- patrząc na aurę może to być jedyne dzisiejsze spotkanie na szlaku ;) Chwilę później mijam cerwisko w Wołtuszowej


Wołtuszowa- cerkwisko


   Zatrzymuję się na chwilę przy tablicy informacyjnej- ogólnie to mnóstwo czasu przy nich "straciłem". Chłonę jak gąbka informacje o świecie, którego już nie ma. Może po części dlatego, że z racji wykonywanego zawodu sam czuję  się trochę jak dinozaur. Niejednokrotnie zastanawiam się, czy będzie  mi dane pracować do emerytury w obecnej branży. 

   Zaspokoiwszy głód wiedzy napieram dalej. Tempo nie jest porażające, wczorajszy dzień odczuwam jednak bardziej niż myślałem.  W dodatku pojawiają się pierwsze widoki :)
 
Gdzieś między Rymanowem a Wisłoczkiem

   Jak się później okazało- była to ostatnia szersza perspektywa na dzisiaj. Wcześniej niż mówiły prognozy przyszedł deszcz. I nie był on przelotny, ojj nie ::D

   Mijam bazę namiotową Wisłoczek- żywego ducha. Asfaltuję kawałek- ponownie zatrzymując się przy tablicach informacyjnych- mijam następnie Puławy Dolne i Górne. Zrobiło mi się naprawdę zimno. Kurtka na grzbiet i rękawiczki na ręce.

   Gdy opuszczam Puławy i zaczynam podejście na Skibce moje samopoczucie gwałtownie się pogarsza. Łykam żel energetyczny i dla poprawy humoru...zaczynam sobie śpiewać. 

Niski z ostrym klimatem ;)

   Poruszam się samotnie przez las, we mgle i deszczu. Nie jest to dla mnie nic nowego, jednak dzisiaj mój biegowy hit: "Róża i bez" wybitnie poprawia nastawienie do boju. 

   Za Skibcami zaczynam się znów doskonale bawić, lekko pofałdowana ścieżka zachęca do napierania a i dzięki Andrzejowi Żarneckiemu humor lepszy. Po jakimś czasie jednak uznałem, że pora dać wytchnąć klasykowi polskiego kina i zmienić repertuar. 

   Stwierdziłem, że skoro jestem na Podkarpaciu to zarzucę coś rodem z Rzeszowa. Nie trwało długo i we mgle można było usłyszeć fałszowane wersy:

"Z nadzieją budzisz się co dnia
by poczuć znów wolności smak
i nie dać się zatrzymać...nie
wyprzedzić noc, wyprzedzić dzień"

    Stare, dobre MonstruM :) Galopuję tak w doskonałym nastroju i gdzieś w okolicach Wilczych Bud na pustym dotąd szlaku omal nie zderzam się z samotnym gościem wędrującym w przeciwnym kierunku. Niebezpieczne te zakręty :D Niemal 3,5 h  napierania na szlaku i pierwsza żywa dusza. O to chodziło!

   Wybija mnie to jednak z bańki szczęścia, spoglądam na mapę- przeskoczyć jeszcze Szachowo i oraz Tokarnię i będę już zbiegał do Przybyszowa.  A stamtąd do Komańczy całkiem blisko.

   Mój optymizm szybko jednak wyparował. Podejście na Tokarnię jest może i delikatne, ale w intensywnie padającym deszczu oraz smagającym zimnym wietrze marznę jak diabli. Podbijam tempo w celu rozgrzania i póki nie mam skostniałych dłoni wcinam batonik by dostarczyć organizmowi trochę energii.

  Za Tokarnią jest niewiele lepiej. Wpadam w ogromne błotne bajoro,  buty mam tak obklejone że ich waga wzrosła trzykrotnie. Dobrze, że przynajmniej niedługo wbiegnę  do Przybyszowa, tam może się na chwilę schronię. 

   Ha, dobre sobie-  Chata w Przybyszowie...stoi- czy otwarta nie sprawdzałem. Swoją drogą korciło mnie by odwiedzić to ciekawe miejsce, jednak wkręciła się już faza by napierać i jak najszybciej skończyć. Zrobić wszystko by być już na mecie. Sama miejscowość natomiast  jest kolejną na liście już nieistniejących- zlikwidowana w czasie wysiedleń miejscowej ludności do ZSRR. Zdjęć nawet nie robię, w deszczu i przy tym świetle nie ma sensu.


Chata w Przybyszowie- podobno bardzo klimatyczne miejsce. Tutaj w zdecydowanie lepszej aurze niż ją widziałem :D
źródło: https://www.facebook.com/chatawprzybyszowie/

   Brodząc tak w błotnistej mazi, dosłownie trzęsąc się z zimna spotykam na swojej drodze drugiego turystę. Szuka sklepu. Myślę sobie "powodzenia Stary". Udzielam jednak informacji o Chacie i jej lokalizacji. Idąc GSB następny Przystanek Cywilizacja- Puławy za  jakieś 15 kilometrów.

   Właśnie, spójrzmy na swoje położenie.  4,5 h na szlaku, 27 kilometrów z głowy. Ojj szału dzisiaj zdecydowanie nie ma. Jeszcze jakieś 13 kilometrów i jestem w Komańczy. 

   Napieram przed siebie, deszcz chwilowo ustał. Zdejmuję przemoczone rękawiczki- pogarszają już tylko sprawę. Wyczołgując się z przybyszowskich błot przypominam sobie hasło promocyjne Łemkowyny:

"Join the mudness"

   Trafiony, zatopiony :D Docieram na skraj rezerwatu Kamień nad Rzepedzią, jednak nie mam sił ani chęci podziwiać. Tym bardziej, że ponownie zaczęło padać. Choć samo napieranie idzie tutaj całkiem przyjemnie- dobre  ścieżki do radosnego hasania.

   Melduję się w końcu na dużych, odsłoniętych przestrzeniach. Nawet nie wyciągam telefonu by sprawdzić na mapie- za chwilę będę na Wahalowskim. Przyjmuję to z poczuciem ulgi- zostaje mi tylko skulać się w dół i  Komańcza. Szkoda tylko, że w tym widokowym miejscu mam takie warunki:


Zdjęcie słabe, ale dobrze oddaje moje samopoczucie i warunki ;)

   Po szybkim selfiku uciekam, na odsłoniętej przestrzeni poczucie chłodu wzmaga się dzięki bezpośredniemu wystawieniu na podmuchy wiatru i deszcz. Szczęściem nie trwa to długo- chowam się między drzewami. Przyznam szczerze, już na kompletnej resztce sił i chęci kulam się w dół. 

    Zaintrygowały mnie po drodze żółto czarne oznakowanie szlaku- jak później doczytałem to bardzo ciekawa rzecz. Kryje się pod tym "Szlak śladami dobrego wojaka Szwejka", prowadzi on przez Czechy, Austrię, Węgry, Słowację, Polskę i Ukrainę. Nie powiem, wyobraźnia fana długodystansowych wyryp zaczęła pracować :D Więcej info znajdziecie tutaj:


   Swoją drogą, trzeba kiedyś przeczytać książkę. Zostawiam Szwejka i cisnę dalej. Mijam klasztor i schronisko wypadając w miejscu przeznaczenia. Gdy docieram do auta zegarek pokazuje mi równe 40 km w 6 h 9 min. Powodu do dumy nie ma, ale przynajmniej się dokulałem ;)

   Choć trochę ponarzekałem to Beskid Niski znów mnie oczarował.. Pasuje mu ta deszczowo- mglista aura potęgująca tylko jego tajemniczość i poczucie izolacji. Nie przestaną mnie chyba frapować te opuszczone ludzkie osiedla będące świadkami wydarzeń, których miejmy nadzieję nam nie przyjdzie nigdy doświadczyć.

   Przypadł mi także do gustu fragment GSB sprawdzany  pod kątem startu w Łemkowynie Ultra Trail- o ile błota  (i siły- wszak to będzie ostatnie 40 z 150 km) pozwolą zapowiada się mocne napieranie. I czekam na widoki z Wahalowskiego :)

                                               
                                                                                                 Do zobaczenia na szlaku!
                                                                                                                       Ultraamator





sobota, 16 maja 2020

W ostrych cieniach mgły- Beskid Niski 2020 vol.1

   Ponownie jadę w Niski, tak jak ostatnim razem deszcz bębni w szyby samochodu. Tym razem jednak troszkę intensywniej- prognozy pogody nie są sprzyjające. Mimo tego czułem, że po prostu muszę. Muszę na chwilę wyrwać się z tego całego zamieszania spowodowanego Covidem i wszystkiego z tym związanego. Zrobić reset dla psychiki bo za dużo spraw już mi ciąży.

   Plan jest prosty- zostawiam samochód w Komańczy i biegnę mieszanką różnych szlaków do Rymanowa Zdroju. Tam nocleg i nazajutrz wracam GSB, przy okazji rozeznając trasę Łemkowyny. Mam nadzieję wystartować jesienią na jej koronnym dystansie. Czy to się uda to czas pokaże, trzymam kciuki :)

   Komańcza wita mnie jednak całkiem przyjemną aurą. Rozglądam się chwilę po wsi będącej dla turystów bardzo ciekawym punktem. Leżąc na styku Beskidu Niskiego oraz Bieszczad jest dobrą bazą wypadową w oba te pasma górskie. Miejscowość posiada także interesujące momenty w swojej historii- jak na przykład krótki epizod Republiki Komańczańskiej, kiedy to pod koniec 1918 roku miejscowa ludność chcąc przyłączenia do Ukrainy ustanawia własne państwo.

   

Komańcza- potok Barbarka i spojrzenie w kierunku Bieszczad

     Zaczynam od zielonego szlaku, truchtam przez wieś by po chwili odbić w kierunku Dołżycy. Po drodze mijam punkt widokowy wychodzący na mały wodospad.

   Napierając dalej wpadam po chwili w las, ogarnia mnie błoga cisza i spokój. Tego mi trzeba było! Wspinam się z przyjemnością na Garb Pośredni, potem na Danawę i Pasikę. Mijam dwójkę turystów- jak się okazało to jedyni, których napotkam dzisiaj na szlaku.

Zielono mi ;)
   Na Pasice przystaję i podziwiam odnowioną, niemiecką wieżę obserwacyjną z 1943 roku. Korciło, żeby się na nią wspiąć- olałem jednak, jestem sam w razie "W".

Pasika- wieża obserwacyjna
   Lecę dalej, utrzymując raźne tempo na bardzo przyjemnym zbiegu. Ciesząc się chwilą wpadam w rejon Jaśliskiego Parku Krajobrazowego. Wita mnie on między innymi ostrzeżeniami o niedźwiedziach. Niczego innego się nie spodziewałem, przed wyjazdem odświeżyłem sobie zasady postępowania w razie kontaktu.   

  Parę kroków później widzę...jedno z najprzyjemniejszych zaproszeń na szlaku- niestety na zaproszeniu się skończyło ;)

Takie zaproszenia zawsze mile widziane ;)
      Pędząc w deszczowo- mglistej aurze skręcam ku rezerwatowi Źródliska Jasiołki. Pogoda znów się poprawia a ja mijając kolejne ostrzeżenia o misiach wpadam do rezerwatu.

Źródliska Jasiołki

   Nie powiem, urokliwie. Jasiołka leniwie meandruje wzdłuż drogi pozwalając mi rozpocząć kolejny fragment dzisiejszej przygody. Poruszam się teraz Beskidzką Trasą Kurierską Jaga-Kora. Jest to szlak turystyczny odtwarzający trasę kurierską AK z lat 1940-1945.

Jaga-Kora, oznakowanie

   Dobra droga zachęca do szybkiego napierania, przerywanego jednak chwilami na podziwianie przyrody. 

Aż chce się biec ;)

   Licznik kilometrów dobiega do 20, zbliżam się do połowy dzisiejszego dystansu. Czuję się bardzo dobrze, staram się jednak pamiętać o dniu jutrzejszym i nie szaleję...zbyt mocno. 

   Mijając Wole: Wyżną i Niżną wypadam na DW 897 by po chwili przeciąć las o swojsko brzmiącej nazwie "Szychty" i niedaleko Chałupy Elektryków wypaść w Polany Surowiczne. Jest to kolejna  nieistniejąca już niestety wieś- w 1946 roku jej mieszkańców wysiedlono do ZSRR a zabudowania zniszczono. 

   Czeka mnie teraz spotkanie z niedocenionym przeciwnikiem- wejście na Polańską kosztowało trochę sił. W dodatku było mokro, nawet bardzo. W połączeniu z ponownie padającym deszczem, mgłą i kolejnymi ostrzeżeniami o niedźwiedziach powoduje to pobudzenie mojej wyobraźni.  Mam przed sobą obraz kurierów AK prowadzących grupę uciekinierów, czy przemycających broń. Bez znanych nam wygodnych butów, oddychających membran, pod okiem okupacyjnych patroli. Ci ludzie zasługują na najwyższy szacunek. 

   Wracam do rzeczywistości- z Polańskiej patatajam ku Jawornikowi, gdzie z zadowoleniem stwierdzam 35 km w nogach. Jeszcze około 10 i na dzisiaj meta. Jak zawsze zaczynam myśleć co zjem w nagrodę. Dziś moje myśli jakoś uparcie krążą wokół bułki z serem :D
W przerwach między myśleniem o jedzeniu podziwiam widoki.

Gdy oderwałem myśli od żółtego sera ;)
    Tak w sumie pozostaje już tylko zbiec do Rymanowa, kontynuując Jagą-Korą zostawiam po lewej stronie Królik Polski (jak ja uwielbiam tą nazwę :D ). Pod koniec odbijam w drogę, która wyprowadza mnie bliżej noclegu, płoszę parę lisów i saren oraz...zbieram opiernicz od leśników.

   Gdy napotkałem panów miałem założonego buffa na pyszczek- raz, że chłodno a ja po moich neurologicznych przejściach nie chcę wystawiać niepotrzebnie twarzy na mróz. Dwa- obecna sytuacja, w której zalecane jest zasłanianie ust i nosa. Tymczasem od panów usłyszałem z daleka:

"Człowieku, ściągnij to, oddychaj świeżym powietrzem!"

   Lajkuję. I w doskonałym humorze docieram do noclegu. Z kronikarskiego obowiązku: niemal 43 km w 5 h 6 min.

No i meta :)

    Po doprowadzeniu się do porządku wychodzę na chwilę by kupić coś do jedzenia- tak, ser i pieczywo :D Maska na twarz i rękawiczki na dłonie.  Po drodze mam tylko dziwne wrażenie- miejsce jest opuszczone i czuję, jakbym był tu jedynym turystą. Oby to wariactwo  zakończyło się  jak najszybciej!

   Przed snem myślę jeszcze chwilę o jutrze- spotkanie z GSB, zobaczymy jak bardzo mokro i ile błota będzie. No i w jakiej formie będą nogi. A teraz....dobranoc ;)

   Ciąg dalszy nastąpi, a pozwolę sobie dodać że pisząc podpierałem się informacjami pochodzącymi z świetnej strony http://www.beskid-niski.pl/ .

                                                                                                        Do zobaczenia na szlaku!
                                                                                                                             Ultraamator