piątek, 16 sierpnia 2019

Połknięty, przerzuty i wypluty- czyli Chudy Wawrzyniec


      Chudy...chudy to ja w uszach byłem jak wkulałem się w końcu na metę. Wiem, że często piszę o trudnościach na szlaku i o tym, że bieg był ciężki. Ale takiego lania jak na Chudym to chyba nigdy nie dostałem.

  Może też po części dlatego, że tego startu miało nie być. Jednak potrzeba załatania wyrwy w kalendarzu po tym, jak nie mogłem wystartować w Stumilaku była zbyt silna. Przejrzałem wszystkie dostępne opcje, terminy w kalendarzu i ku potępieniu- zapisałem się.

   Sama idea  bardzo szczytna, 50 lub 80 km (wyboru dokonuje się podczas biegu- o tym później) zwiedzania szlaków Beskidu Żywieckiego.  Znane i lubiane przeze mnie tereny. Rzut oka na profil trasy...zawiera on w sobie elementy bardzo przyjemne, jak choćby odcinek pomiędzy Wielką Raczą a Przegibkiem. Niestety jest też niebieski szlak pomiędzy Wielką Rycerzową a Oszustem...moja Nemezis od czasu zeszłorocznego Stumilaka. Nic to, byka trzeba brać za rogi, najwyżej znów na Oszuście będę przeklinał świat aż po same jego fundamenty.

    Dokładniej z przebiegiem i profilem trasy możecie zapoznać się tutaj:


   Rekonesans trasy specjalnie mnie nie podbudował, tym bardziej że wybrałem się po nocce w pracy wprost na mój wspomniany ukochany odcinek. Słowem, byłem nastawiony optymistycznie niczym chory mający termin wizyty u lekarza na 2027 rok. 

    Nie owijając w bawełnę, przyszedł ten dzień. Stoję  w Rajczy na starcie i znów Elektryczne Gitary same narzucają się na soundtrack mojego życia:

       "I co ja robię tu..."

   Forma będzie dopiero na jesień(oby!), sporo bardzo mocnych ludzi- wychodzi na to, że trzeba stawiać na po prostu dokulanie się do mety :D

   Po paru słowach ze strony Organizatorów i pomysłodawcy biegu- Krzyśka Dołęgowskiego, punktualnie o godzinie 04:04 wataha ruszyła. Początek to niemal płaski asfalt, peleton bardzo szybko się rozciąga. Staram się powoli awansować ku przodowi, byle nie przesadzić.

Poszli!
fot. Piotr Dymus

   Pierwszy, lekki sprawdzian przychodzi podczas ataku na Rachowiec-  przeskakujemy go raźno i już zbiegamy w kierunku Zwardonia. Tam ponownie asfaltujemy, wykorzystuję to na pierwszego batonika- mam zamiar pilnować dostarczania kalorii do organizmu co godzinę.

   Póki co lecę z przyjemnością, niedługo jednak wpadamy w prawdziwe góry- najpierw Kykula, potem Magura by następnie okrążyć szczytową partię Wielkiego Przysłopu  i zacząć się wspinać na Wielką Raczę. Słońce zaczyna już ładnie dawać, to będzie ciężki i gorący dzień!

   Atak na Raczę idzie mi ciężko, ogólnie jakoś podejścia były słabe, a nawet i bardzo słabe w moim wykonaniu tego dnia. Wracając...słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają, a gromada pomyleńców wspina się na Raczę. Wyprzedza mnie trochę ludzi- przekrój braci biegowej, od Młodych Wilków po Wyżyłowanych Weteranów.

   Finalnie, na Wielkiej Raczy rozpoczyna się zbieg. Chwilę napieram sam, jednak dosyć szybko formujemy się w 3 osobowy pociąg- po prostu raźniej się biegnie.

   Bardzo lubię ten fragment trasy, dostarcza ładnych widoków i jest po prostu przyjemny. Spoglądam na zegarek, jesteśmy przed Jaworzyną, 34 kilometr. Jeszcze około 4 kilometrów do pierwszego punktu odżywczego- Przełęczy Przegibek. Jedna z trudności na Chudym polega na tym, że pierwsze miejsce gdzie zapewniony jest bufet występuje po niemal 40 kilometrach napierania. Zresztą na całej, 80 km trasie są całe dwa bufety. Szaleństwo :D Zmusza to do dokładniejszej analizy zabieranych ze sobą rzeczy. Zwłaszcza płynów!

   Docieram w końcu na Przegibek, czuję już pierwsze objawy zmęczenia. Przed PK czeka wesoła kapela- podopieczni Fundacji Braci Golec. Przekazują dużo energii i automatycznie wywołują u mnie uśmiech na twarzy. Poniżej wideo z ich występem ;)



   Wpadam na PK i rozglądam się w ofercie...wybieram dosyć odważnie, skusił mnie kubek jagód z śmietaną i cukrem. Ostatnio żołądek nie sprawia najmniejszych trudności, więc niech mam coś przyjemności z tego wszystkiego :D

Zmęczenie biegiem, szybkie jedzenie, porażenie nerwu twarzowego.
To nie jest zbyt fotogeniczne combo :D
fot. Piotr Oleszak 
   Jak wszystko co dobre, wizyta na Przegibku nie trwa długo, jem, uzupełniam płyny, moczę głowę pod szlauchem i jazda dalej! Kulam się ponownie obok radosnej kapeli i wpadam na szlak w kierunku Wielkiej Rycerzowej. Generalnie to nie jest dobrze, ale jakoś to idzie. W 3-osobowym, doraźnie utworzonym grupetto wdrapujemy się na szczyt gdzie czeka moment decyzji. Lecimy 50 ,czy 80 km- to jest fajne w Chudym, że w połowie dystansu można się określić- mam dzisiaj dzień żeby zrobić 80, czy poprzestanę na 50?

   Sytuacja przedstawiała się następująco: upał jak diabli, jestem słaby po ataku na Rycerzową, czuję, że to po prostu nie dziś. Mam 42 km w nogach, 5h 6min na trasie. Moja decyzja była oczywista:

   "Będę potępiony, 80"


 
   Obsługa PK zapisuje decyzję, udziela wskazówek nawigacyjnych i "wio Baśka", lecimy we 2 z Rycerzowej na Przełęcz Przysłop. Po drodze zaczynamy trochę gadać, okazuje się, że gość z którym biegnę jest z mojego rodzinnego Mikołowa. Świat jest mały.

   Zbieg byłby bardzo przyjemny, gdyby nie spora ilość powalonych mniejszych lub większych drzew leżących w poprzek drogi. Gdy docieramy na Przysłop czeka na nas, jak to określili orgowie "próba charaketrów".  Paskudne, strome jak diabli 130m podejście na Svitkową. W upalnym słońcu. Mój towarzysz odskakuje na nim, trudno. Jestem pogodzony z losem, teraz najgorszy dla mnie fragment drogi.

   Łykam pierwszy żel, po chwili czuję zastrzyk energii. Udaje się mocno zagęścić ruchy tak, że przedzierając się przez powalone co 50 m drzewa w masywie Bednarovej stopniowo przyspieszam. Dobrze, że trasa jest ładnie oznaczona, prowadząc przez najbardziej dogodne ścieżki dla obejścia zatarasowanego szlaku.

   Wreszcie...Oszust. Zaciskam zęby i wspinam się na tą ścianę nienawiści. Na szczycie doganiam mojego znajomego. We dwóch staczamy się z Oszusta i rozpoczynamy ostatni fragment trasy do PK2 na Przełęczy Glinka. Początkowo pofałdowany, lecz później przyjemnie lekko opadający szlak prowadzi nas do celu. Lecąc przyzwoitym tempem wyprzedzamy jeszcze jednego faceta. Łykam drugi żel by utrzymać się przy życiu. Niby biegnę, czuję się całkiem nieźle. Ale dobrze wiem, jaki kryzys już miałem.

   Mijam jakiegoś gościa, pewnie czyjś kibic. Woła tylko:

"Do punktu masz jakieś 2 kilometry"


    Ile k*rwa!?- ciśnie mi się na usta. Cóż, urządzenia GPS też mają swoją dokładność, zbyt dużą wiarę pokładałem w zegarku :D Ku wybawieniu wreszcie widzę w oddali szarą wstęgę asfaltu i punkt zlokalizowany na parkingu.

    Pierwszą rzecz jaką robię to wypicie potężnego kubka Pepsi. Zaraz potem czapka ląduje na głowie. Obawiam się, że to już za późno- jest naprawdę gorący, słoneczny dzień. Paru chłopaków siedzi na punkcie- jak się po chwili okazało czekali na transport, musieli odpuścić. W głowie pojawia się ta zgubna myśl by zrobić to samo. Na szczęście szybko przychodzi otrzeźwienie- stoisz na nogach, nawet w miarę kuśtykasz to bierz się za siebie, nie marudź tylko ruszaj!

    Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Podziękowałem obsłudze punktu i ruszyłem w ostatni, 23 km przeskok. By przemóc zmęczenie i upał nucę pod nosem "Różę i bez", poprawia mi to nastrój. Choć dziś niewiele. Przedzierając się przez Pientkulę i Grubą Buczynę czuję jak jest gorąco. Dobrze, że oprócz flasków zabrałem ze sobą bukłak, bez tego było by krucho. Wiem, że to niewskazane ale piję na potęgę.

   Wyprzedza mnie jeden z zawodników, motywuje by przejść z marszu na podejściu do truchtu...początkowo odmawiam, jednak po chwili zbieram się w sobie i cisnę za nim. Nie na długo jednak, gdyż zaczyna się podejście na Trzy Kopce. Tu znów słabnę, muszę się postarać by wyprzedzić starszego pana wędrującego z plecakiem- słowem dramat :D

    Na Kopcach chwila mobilizacji- dostaję opaskę z oznaczeniem trasy oraz informację dotyczącą zajmowanego miejsca- 24. Nie ucieszyło mnie to, w żadnym wypadku. Ale wiedziałem, że tego dnia nie prezentuję dobrej postawy, trzeba brać co dają.

   Zbiegam ku podejściu na Lipowską, w głowie huczy już tylko jedna myśl- ostatni atak, ostatnie podejście. Wespnę się tam i potem już tylko 10 km z górki do Ujsoł. Łatwiej pomyśleć niż zrobić :D

Wyczekiwany koniec wspinaczki, Hala Lipowska
fot. Jerzy Opioła

    Choć pod górę atakuje się przyzwoicie, pojawia się dużo turystów którzy wnoszą odrobinę dopingu. Lub spojrzeń z politowaniem :D Wreszcie, docieram na Halę Lipowską, składam kije by łatwiej było zbiegać i rozpoczynam ostatni rozdział tych piekielnych mąk. Dotarł do mnie  jeden z towarzyszy niedoli, lecimy ile sił w nogach pozostało. Czyli niezbyt szybko. Minusem są pozrywane taśmy znakujące trasę- niestety ciągle sporo osób ma problem ze zrozumieniem ich sensu.

   Szczęściem spadło też trochę deszczu co wydatnie zmniejszyło odczuwalną temperaturę, to dobrze bo ma jakieś 5 km przed metą mam już sucho w bukłaku i flaskach. Kulam się  samotnie ku końcowi (nie wiem jeszcze tylko czy biegu, czy mojemu), minąłem znacznik 3 km do końca. W myślach już wpadam pod amfiteatr w Ujsołach i umieram.

   Nagle, przychodzi otrzeźwienie- coś dawno nie widziałem oznaczenia trasy. Podgląd na ślad na zegarku- k*urwa, już dawno wyniosło mnie nie tam gdzie powinno. Na samej końcówce! Kotłujące się pod czaszką myśli nakazują albo usiąść i zapłakać, albo przedzierać się na przełaj.

   Wybieram opcję nr 2 i po kilkunastu minutach, dziurze w spodniach, pociętych nogach oraz całym świecie przeklętym z góry na dół jestem znów na trasie. Już tylko siłą woli kulam się w dół. Mijając znacznik 1 km do mety nawet nie potrafię się już cieszyć.

    Moim oczom ukazują się Ujsoły, szukam wzrokiem- jest! Jeszcze tylko parę kroków. Wreszcie po 12h 05min i 83km w nogach melduję się na mecie jako 25 zawodnik na 164, którzy finalnie pobiegli 80.
-Powiedz nam,  jak było na trasie?
-TRAGICZNIE
fot. Tomasz Pawlicki

   Czy jestem zadowolony? Nie, choć szczerze mówiąc na więcej nie liczyłem. Tymczasem pora oddać się w troskliwe ramiona Pionu Logistyki, który czeka na mnie z zimną Colą.... następnie wracam do wałków i farb, mieszkanie samo się nie wyremontuje :D


Do zobaczenia na Szlaku!
Ultraamator