niedziela, 3 lipca 2016

Alpejskie rozkosze część II- Breithorn


Dzień I- 22 czerwca

 Dzień 22 czerwca, środa. Poranek słoneczny, jednak w dolince jeszcze nie czuć ciepła. Zwijamy mokre namioty, pakujemy niepotrzebny dobytek do VectraKampfWagena i ruszamy na Breithorn!

   Plan na dziś wygląda następująco:
- pociąg do Zermatt,
- pieszo do pitstopu w schronisku Gandegghutte,
- meta na przełęczy Teodulo, gdzie spędzamy noc.


   Tyle o planach, spójrzmy jak przebiegała realizacja ;)

   Po wysiadce z pociągu w Zermatt rozpoczęła się żmudna wędrówka, pierwszym wyzwaniem było przedarcie się przez miasto i hordy azjatyckich turystów :D Niesamowite jest to, ilu przedstawicieli największego kontynentu na tej planecie jest w Zermatt. Łatwo rozpoznać po ogromnych zgrupowaniach w jakich się poruszają oraz wszędobylskich telefonach, kamerach
i aparatach. Uwieczniają wszystko, od wspaniałych widoków po samochody na polu namiotowym :D Spotykani praktycznie tylko w mieście, poza jego obrębami gatunek zagrożony. Patrząc na Matterhorna kierujemy się w stronę pierwszego punktu na naszej liście- Furi.
  

Matterhorn- imponujący kawałek skały
  Mijamy tą małą osadę wchodząc na właściwy szlak, najpierw lekko przez lasek, następnie wspinamy się stromą nartostradą. W pełnym słońcu pod ciężkimi plecakami, jest dobrze :D Przechodzimy na lekkie wypłaszczenie wzdłuż potoku Furgg. Lekkie wypłaszczenie które jest początkiem dosyć stromego podejścia. Po chwili meldujemy się na wysokości 2500 m.n.p.m. Mamy już prawie 900 m przewyższenia. 
Gorąco, ciężko i ogólnie dobrze :D
   Krótka przerwa i dalej do kieratu. Mając po prawej stronie stację kolejki Trockener Steg zmierzamy na Gandegghutte. Skacząc ze skały na skałę lub brnąc po kolana w miękkim, roztopionym śniegu.

Over the hills and far away...:D
  Nasze męczarnie szybko dobiegają końca, tak nam się przynajmniej wydawało. Docieramy do schroniska Gandegghutte, gdzie mamy zaplanowany dłuższy postój.
Gandegghutte
 Odpoczywamy chwilę i udajemy się w dalszą drogę znaną marszutą, przez lodowiec Teodulo ku przełęczy noszącej to samo imię. Podejście to było bardzo, ale to bardzo ciężkie. Upale słońce, roztopiony śnieg i niecałe 500 m przewyższenia do schroniska Guide del Cervino. Początkowo szło mi się parszywie, mechanicznie przekładałem nogę za nogą. Jednak chyba doświadczenie wyniesione z imprez długodystansowych pozwoliło mi przełamać kryzys. Raźno ruszyłem do przodu meldując się jako pierwszy pod docelowym schroniskiem. 
Kryzys kryzysem, dotrzeć trzeba. Hakuna Matata i do przodu :D
   Schronisko jest bardzo przyjaznym i klimatycznym miejscem. W dużej mierze klimat ten jest budowany przez tzw. "Galerię Badassów". Tak ochrzciliśmy zakątek z podobiznami włoskich przewodników górskich operujących w tym rejonie na przestrzeni lat.
Fragment "Galerii Badassów"
  Patrząc na podobizny tych ludzi można było dostrzec w ich oczach jedno- to, że doświadczyli
i wiedzieli niemal wszystkiego. Wyrazy uznania dla artysty, który uchwycił te spojrzenia.

   Po kolacji zostało nam tylko umyć się chusteczkami nawilżanymi, przygotować rzeczy na jutrzejszy atak szczytowy i kłaść się spać.

  Drobne podsumowanie liczbowe dnia:
- pokonane przewyższenie: około 1800 m
- pokonany dystans: około 15 km

  Tutaj możecie zobaczyć orientacyjną marszutę ;)
https://s.geo.admin.ch/6cd3b5f6d6

Dzień II- 23 czerwca

    Plan na dzisiaj:
- wejść na Breithorn,
- zejść po rzeczy do schroniska,
- ewakuacja w dół do Zermatt.

 Pobudka przed 5 rano po bardzo kiepsko przespanej nocy- wysokość robi swoje. Następnie szybkie śniadanie, ogarnięcie rzeczy i do przodu :D

Jeszcze tylko raki na nogi i wio ;)

   Niepotrzebne rzeczy zostawiliśmy w schronisku, biorąc ze sobą tylko małe plecaki. Raźno posuwaliśmy się po zmrożonej przez noc pokrywie śnieżnej, jedyne problemy z początku stwarzała lina, którą byliśmy połączeni. Pierwszy raz razem idziemy w zespole połączonym liną w związku z czym musieliśmy dopasować tempo poruszania się do najsłabszego w grupie. Początkowo posuwamy się wzdłuż wyciągów narciarskich, co psuje efekt. Ale niestety, nie bez powodu Breithorn zaliczany jest do najłatwiejszych czterotysięczników w Alpach. 

Popatrz synu, to wszystko będzie kiedyś Twoje... :D
   Po niecałej godzince meldujemy się na Breithornplateu i naszym oczom ukazuje się widok na Klein Matterhorn i ostatnią partię podejścia na Breithorn.

Jeszcze tylko kawałeczek :D Kawałeczek ten okazał się jednak dosyć bolesny :D
   Mijamy Kleina, przechodzimy przez płaskowyż i stajemy u stóp ostatniego podejścia. Z daleka wyglądało niewinnie, jednak po bliższych oględzinach okazało się, że wejście na ostatnie 300 m zajmie nam około godzinkę. Było dosyć stromo, choć przykładowo Kozi Wiech robiony na przestrzał z Doliny 5 Stawów ma większe nachylenie :D 
Striptease na lodowcu ;)
   Poranne słonko przyjemnie nas ogrzewało, zmrożony śnieg pod rakami skrzypiał, a my powolutku pniemy się w kierunku szczytowej grani. Jesteśmy na lodowcu niemalże sami, gdzieś w oddali za nami majaczy jakiś dwuosobowy zespół. Idzie mi się wybornie, piękne widoki, adrenalina we krwi i podejście w moim typie- stromy morderca :D
Uśmiech, za moment będziemy :D
   Pod koniec nasz niestrudzony fotoreporter Darek łapie lekką zadyszkę, ale nie ma co się dziwić- jesteśmy na 4 tysiącach metrów a  niesie on dodatkowo ciężki aparat z akcesoriami. 
   Wreszcie,o godzinie 7:46 stajemy na szczycie, Breithorn zdobyty! Wszyscy jesteśmy zadowoleni z siebie, uśmiechy na twarzach. Tylko Piter nieśmiało przycupnął na grani- jego lęk wysokości przewyższa nawet mój :D A pchamy się w takie góry, cóż- pasja to pasja. 
   Rozkoszujemy się fantastycznymi widokami, cieszymy się z sukcesu. Może nie dokonaliśmy niczego wielkiego, ale każdy nas na poczucie, że to kolejny krok w górskim rozwoju. 

Oprócz satysfakcji czekała nas jeszcze jedna nagroda- piękne widoki

Na szczycie
   Po bardzo miłych chwilach na szczycie trzeba się jednak ewakuować w dół- szmat drogi jeszcze przed nami. Zejście początkowo idzie bardzo szybko, jednak gdy schodzimy na płaskowyż zaczynamy odczuwać działanie promieni słonecznych, trzeba zrzucić coś z siebie. Ponadto z wspaniale zmrożonej skorupy śnieżnej już wiele nie zostało- zaczynamy się zapadać w coraz to bardziej mokry śnieg. 
Czekoladka :D
   Schodząc w dół mijamy pierwsze grupy turystów, którzy wyjechali kolejką na Klein Matterhorn i zaczynają wędrówkę w kierunku Breithorna. Nie podoba się nam ten typ "alpinizmu"- jest to dla nas ewidentne oszukiwanie. Ale to też znak czasów- gdziekolwiek się nie kopnie w górach powstają hotele, kolejki i wyciągi. W miejscach gdzie kiedyś stały schroniska budowane są kombinaty wypoczynkowe z basenami i spa w ofercie. Parę gorzkich przemyśleń, kawałek czekolady i ruszamy dalej. Odbieramy w schronisku nasze rzeczy, następnie rozpoczynamy zejście w kierunku Zermatt. 
  Tym razem nie bawimy się w subtelność- pędzimy w dół wzdłuż wyciągów narciarskich prosto do Trockener Steg, poniżej którego wypadamy na swój szlak. Po krótkim czasie gonitwy Piter słabnie trochę- zostaję z nim. Darek z Arturem pojechali z Zermatt do Tasch pociągiem, nas nie wiem co pokusiło i pokonaliśmy tą drogę pieszo. Na pole namiotowe dotarliśmy padnięci, ale zadowoleni ;)


Nie ma to jak w domu :)
  Przygoda z Breithornem zakończona, małe podsumowanie dnia:
- przewyższenia: około 3000 m

- dystans: około 27 km