środa, 10 sierpnia 2016

Ultra Kamieńsk 2016


   Niedziela, 7 sierpnia. Pobudka o 4 rano oznacza jedno- wyjazd na Ultra Kamieńsk. Dzisiejszego dnia mam zamiar dołączyć do grona ultrasów i po raz pierwszy przebiec dystans większy niż maraton. Moje dotychczasowe długodystansowe doświadczenia były typowe marszowe, ewentualnie z elementami biegu- tym razem chodzi o napieranie na dystansie 50 km. Będzie bolało :D

   Niezbyt bogata póki co historia Ultra Kamieńska rozpoczęła się w 2015 roku, kiedy to rozegrano pierwsze zawody. Miejscem biegu jest powstała na skutek działalności kopalni odkrywkowej  Bełchatów Góra Kamieńsk, będąca jedynym większym wzniesieniem w rejonie.

   Było o lokalizacji, teraz o trasie. Dla biegu 50 km były to dwie, 25 km pętle, natomiast szczęściarze z dystansu 25 km biegli jedną. Jak ja im potem zazdrościłem :D Limit czasowy wynosił 8 h. Profil wysokościowy i mapkę zamieszczam poniżej.

Profil wysokościowy (źródło: www.ultrakamiensk.pl)

Schemat trasy (źródło: www.ultrakamiensk.pl)

   Po dotarciu na miejsce rejestruję się w biurze zawodów. Niemiłym zaskoczeniem były dla mnie pustki w kolejce do trasy 50 km, podczas gdy obok na stanowisku 25 km szalały tłumy. Nie napawało mnie to optymizmem, gdyż przyznaję szczerze- byłem wręcz przerażony tym co mnie czeka. Wizja biegu przez 50 km zaczęła dopiero teraz do mnie docierać- w momencie zapisu patrzyłem na to wszystko dużo bardziej optymistycznie. Na starcie stanęło sumarycznie 238 osób, 178 na dystansie 25 km i 60 na 50 km.

   Po standardowej odprawie oraz rozgrzewce przyszedł czas na ten oczekiwany moment- start. Ustawiony na samym tyle stawki powolutku rozpędzałem tą swoją machinę samozagłady do właściwego działania. Moment zbiegu kawałek w poprzek stoku narciarskiego i się zaczyna, na dzień dobry przeszło 100 m przewyższenia na 800 m biegu. A raczej marszu jak zrobiła większość. Ja miałem jeszcze to miejsce zapamiętać, ale po kolei. 

   Po wydrapaniu się szerokim odcinkiem trasy nastąpił nawrót oraz zbieg na start, po czym znów wspinamy się ku górze :D Na niemal tą samą wysokość, lecz tym razem czeka nas wąska leśna ścieżka poprzecinana zdradliwymi zapadliskami. I równie zdradliwymi mostkami :D

Wężykiem :D
(źródło: https://web.facebook.com/ultrakamiensk/)

   Wyskakując z lasu lądujemy na długim, łagodnym zbiegu, który powoduje mój nadmierny optymizm- osiąganie czasów poniżej 4:30 na kilometr w moim przypadku może się dramatycznie skończyć w takim biegu. Trzeba się hamować, choć wyprzedzający mnie ludzie skłaniają do trzymania tempa.

   Na szczęście moralne rozterki przerywa podbieg- jak się potem okazało mający 4 km długości. W ostrych  zbiegach to może i mnie emeryt z balkonikiem wyprzedzi, ale bieg pod górkę to mój żywioł. Truchtam spokojnie wyprzedzając innych zawodników, wykonuję nawrót w kierunku generatorów wiatrowych i podpinam się do grupki 3 zawodników.

   Podłoże zmieniło się z asfaltowo-szutrowego w piach. Biegnie się wyraźnie ciężej ale póki co zmęczenia nie czuję. Zaskakuje mnie wyskakujący zza krzaków dron z kamerą, który towarzyszy nam przez chwilę.

   Wykonujemy mały podbieg, potem kilka kroków w dół i lądujemy na pierwszym punkcie odżywczym zlokalizowanym na dystansie 12 km. Częstuję się wodą i ruszam dalej. Nie ma czasu bo ekipa pociągowa też się zbiera.

   Asfaltowa droga prowadzi w dół, ukazuje się nam widoczek na Elektrownię Bełchatów. Podoba mi się- lubię takie industrialne klimaty. Trasa skręca w las, zaczyna mi się biec trochę ciężej- w lesie panuje duchota, a piaszczysto- trawiasta ścieżka nie ułatwia zadania. W tym miejscu chciałbym podziękować za współpracę koledze, którego imienia niestety nie pamiętam. Biegło się razem bardzo dobrze, trzymając tempo około 5:15 na  kilometr. Znalazł się nawet czas na pogawędkę i okazało się, że biegnę z gościem z Rudy Śląskiej. Co więcej, jego ojciec pochodzi z tej samej okolicy co mój. Świat jest mały :D

   W dobrym nastroju wpadam na bufet 4 km przed metą pierwszej pętli, tankuję odrobinę wody w siebie, trochę do bukłaka i dalej. Ostatnie fragmenty pokonuję z przyjemnością, wiedząc, że już połowa za mną. A przede mną ciągle więcej niż kiedykolwiek ciągiem przebiegłem :D

   Mój entuzjazm ostudziła końcówka pierwszej pętli i początek drugiej. Trasa była poprowadzona tak, że kończąc okrążenie nr 1 trzeba było się wspiąć na Kamieńsk, następnie zbiec z niego na linię mety, a następnie znów wspinaczka do góry rozpoczynając pętlę nr 2.

Końcówka pierwszej pętli, pojawia się zmęczenie
(źródło: https://web.facebook.com/ultrakamiensk/)

   Gdy wreszcie ukończyłem całą serię podbiegowo- zbiegową i wydostałem się na płaski teren w głowie przewinęła mi się myśl pt:

"na bogów Asgardu, co ja tu robię"


   Wiedziałem już, że drugie 25 km nie będzie tak łatwe i przyjemne jak pierwsze. Ale cóż, Hakuna Matata, nie poddamy się :D

   Zostałem sam, Kilometry pękają powoli, średnio każdy kilometr robię minutę dłużej niż za pierwszym razem. Zaczynam czuć uda. Łydki trzymają się dzielnie, jednak opaski kompresyjne to dobra rzecz. W głowie dalej mam zamieszanie z cyklu rzucania się z motyką na słońce występujące naprzemienne z wizjami zimnego browaru na mecie.

  Pierwszy z dwóch poważnych kryzysów rozpoczął się dla mnie w rejonie 32 km, z początkiem długiego podbiegu. Przechodzę do marszu gdyż nie jestem w stanie biec pod górę. Podbiegi wchodzą w grę tylko w krótkich momentach wypłaszczenia. Czuję się co raz gorzej, zaczynam mieć mdłości. Nie wiem, czy to z wysiłku czy od żeli energetycznych przyjmowanych na trasie. Pierwszy raz zjadłem ich tyle i nie wiem czy organizm się nie zbuntuje.

Druga pętla, czterokilometrowy podbieg.
Pan budowniczy tras nie zasłużył ;p

   Dowlekam się do punktu odżywczego w połowie pętli, Widząc mnie z daleka strażacy uruchamiają zraszacz- cudowne uczucie. Częstuję się arbuzami, bananami, kubkiem coli. Następnie uzupełniam wodę w bukłaku. Decyduję się na chwilę postoju i rozmowę z obsługą punktu. W międzyczasie dobiega jakiś "dziadek"- gość z gatunku tych niezniszczalnych. Łapie kubek wody, wypija i biegnie dalej. Moje morale sięga dna :D Wiem, że ukończę bieg, ale nie mam zamiaru robić tego w 8h. Nic no, jeszcze chwila oddechu, parę żartów z ludźmi na punkcie i patataj.

   Moment przerwy zdziałał cuda, biegnie mi się dalej może nie tak lekko jak przy pierwszym okrążeniu, ale nie jest źle. Powoli doganiam "dziadka". Mój instynkt myśliwego jest silniejszy niż cokolwiek inne- mówi on "ktoś jest przed Tobą- gonić go!". Na długim, leśny zbiegu wyprzedzam swój cel i wypadamy na asfalt. Tutaj jednak dla własnego dobra postanawiam lekko zwolnić tempa i biegniemy ramię w ramię. Jak zawsze podczas tak długich imprez kalkuluję, co kilometr przeliczając czasy i prędkości. Trzeba czymś zająć umysł, w przeciwnym razie zacznie się znów:

"O ku*wa, zaraz umrę!" 


  Udeptując płaski asfalt zbliżam się powoli do ostatniego punktu zlokalizowanego na 4 km przed metą. Tutaj postanawiam chwilę odpocząć gdyż czuję, że pomimo bliskości mety nie będą to łatwe kilometry. Zwłaszcza kolejne podejście na Kamieńsk nie ułatwi życia. Ponownie rozładowuję napięcie poprzez rozmowę i żarty z obsadą punktu, co pozwala mi choć na chwilę oczyścić umysł.

  Z wyraźną niechęcią opuszczam sympatyczne druhny, ale trzeba zrobić swoje. Kompletnie sam, z aplauzem nielicznych kibiców wdrapuję się po raz ostatni na górę, zbiegam powoli resztką sił w dół i z czasem 5h 23", zajmując 15 miejsce melduję się na mecie. Zmarnowany, ale bardzo szczęśliwy- udało się wykonać założenia ;)

   Poniżej kilka statystyk z niezastąpionego Endomondo :D


   Wnioski i przemyślenia po? Proszę bardzo:
- CHCĘ JESZCZE,
- zwolnić trochę na początku,
- potrenować  techniczne zbiegi
- więcej biegać, zdecydowanie więcej biegać :D