Dzień 14 maja 2022 zleciał szybko, jak mało który. Jeszcze o 3 nad ranem gdy wstawałem by udać się do Andrychowa nie byłem pewien co do zasadności startu. Męczący jak diabli kaszel i katar napawały poważnymi obawami- filozoficzne pytanie "jechać albo nie jechać" rozbrzmiewało w mojej głowie raz za razem.
Otuchy dodawały troskliwe zabiegi Oli, które postawiły mnie trochę na nogi. Poza tym na Topora zapisywałem się w 2020 roku. Roku, którego początek był ostatnimi momentami normalności dla ogromnej większości z nas. Nie po to Orgowie dali możliwość przełożenia startu, bym teraz rezygnował.
Tak więc decyzja zapadła- ruszam te leniwe cztery litery i chwilę po 4 nad ranem melduję się w Andrychowie pod stadionem KS Beskid.
Korzystając z czasu do startu robię rozgrzewkę i wizualizuję sobie w głowie trasę. Cóż mnie czeka? 73 kilometry szlaków w Beskidzie Małym. Start w Andrychowie a metę zlokalizowano w Rzykach. Po drodze odwiedzę takie miejsca jak Leskowiec, Potrójna, Kocierz czy zmierzę się z wyciskającym łzy podejściem z Targanic na Jawornicę. Same pyszności :D Gdyby tylko nie ten katar...
Beskidzki Topora Ultra. Źródło i powiększenie: https://files.clickweb.home.pl/e9/76/e976116b-b0d4-4265-a287-d95b80cd2e55.png |
Beskidzki Topora Ultra- profil wysokościowy. Źródło i powiększenie: https://files.clickweb.home.pl/ae/28/ae28b037-77e1-40ef-aec3-f5d37af5eabf.png |
Górzyście, ale bez przesady. Na atak na Leskowiec wręcz czekam. Niby niemal 10 km podejścia, jednak z gatunku takich na jakich warto odpalić- rekonesans kluczowych momentów trasy oczywiście zrobiony :)
Czas nieubłaganie mija, pora ustawić się na linii startu. Zwyczajowo rozglądam się badawczo. Patrzę i próbuję ocenić na kogo uważać, a kto tylko obwieszony jest dobrym sprzętem. Napotykam te same badawcze spojrzenia. Pewnie nie wypadam zbyt dobrze- czuję, że cały drżę. Mieszanka emocji, choroby, mojego lekkiego ubioru i porannego majowego chłodu robi swoje.
Ogólnie mało nas na starcie- wydaje mi się, że dwa lata Covidu zrobiły swoje w sporcie. Mniejsza z tym, cyrk się kręci- to najważniejsze. Skup się na tu i teraz.
Odliczamy wspólnie, szczerze mówiąc trochę niemrawo i o godzinie 5 nad ranem ruszam na trasę mojego pierwszego biegu ultra A.D. 2022.
Zgraja oczekująca na start, jak ja wtedy żałowałem...:) źródło: https://www.facebook.com/beskidzkitopor |
Jak zwykle w pierwszych chwilach po starcie przelatuje mi przez głowę milion myśli, od spraw typu "K*rwa! Nie pocałowałem stópki Jezuska mojego przed wyjściem" po analizę wpływu C.K. Monarchii na strukturę społeczną Beskidu.
Szczęściem szybko przychodzi otrzeźwienie i zaczynam walkę. Już od samego startu formuję się grupa ucieczkowa, jest nas chyba 8. Sam cały czas staram się trzymać aktualnego lidera w zasięgu wzroku- mam świadomość, że to dopiero początek ale 73km jak dla mnie to...szybki bieg ;)
Po początkowym wariactwie przychodzi chwila uspokojenia, pierwsze górki i doliny. Zielony szlak gości nas wspaniale! Cały czas trwają przetasowania, lecimy spokojnym tempem około 6min/km.
Trzymam się za plecami lidera, rozważając czy nie atakować. Za wcześnie. Nie forsować się, zdrowy nie jesteś! Ktoś inny jednak rozwiewa moje wątpliwości- niedługo za Przykraźnią jeden z zawodników rusza do przodu. Nie namyślając się długo podpinam się do jego ucieczki, co będzie to będzie.
Po chwili zostajemy we 3. Mocno wspinamy się przez Narożnik w kierunku Przełęczy pod Gancarzem. Strome podejście daje się we znaki, żartując dzielimy się miejscami na podium- za nami nie widać nikogo.
Ale spokojne, dopiero 10 kilometrów za nami! Przeskakujemy przez Gancarza i po chwili mkniemy już w kierunku na Ponikiew. Zbieg całkiem przyjemny, z krótkimi tylko fragmentami w kształcie rynny- nie lubię tego.
Wspinając się na Gancarza źródło: https://www.facebook.com/beskidzkitopor |
Szczęściem zbiegam bez przygód i już asfaltujemy, mijamy Ponikiew- wspinając się na Łysą Górę wracamy w teren. Czeka nas teraz ubóstwiana przeze mnie huśtawka- góra, dół, góra, dół. Pofałdowany szlak optymistycznie nastraja. Czuję się póki co wybornie, nawet zespół katarkowo- kaszelkowy chwilowo odpuścił :D Ludzki organizm jest niesamowity- jakby wiedział, że teraz nie ma czasu na chorowanie.
W doskonałym nastroju wpadam na drugiej pozycji na pierwszy PK- zgodnie z planem nawet się nie zatrzymuję. Wołam tylko obsłudze punktu, że niczego mi nie trzeba i lecę. Podobnie uczynił zawodnik przede mną. Szkoda czasu- płynów pod dostatkiem, zmęczenia i głodu brak a grafik napięty :D
Pora na Leskowiec. Obiecywałem sobie tutaj odpalić, patrząc po tym co dzieje się przede mną dochodzę do wniosku że nie ja jeden. Lider leci aż miło. "Zapowiada się niezła zabawa"- przelatuje mi przez głowę i zbieram się w sobie by zaatakować.
Do tyłu nie patrzę, cała uwaga skupiona na punkciku 100 metrów przede mną. Dystans powoli się zmniejsza, bajka! Niedługo napieramy już razem- podświadomie nawiązujemy współpracę. Doskonale wiemy, że w tandemie polecimy szybciej niż osobno.
Uwielbiam ten żółty szlak z Chobotu na Leskowiec. Niby 10 km pod górę, ale napiera się doskonale. Przechodzimy do marszu tylko w momentach najgorszej stromizny, większość czasu jednak podbiegamy. Wywiązuje się miedzy nami dialog- przyjemna sprawa w takich sytuacjach. Okazuje się, że mój towarzysz- Marcin jest...ratownikiem górniczym.
I tak właśnie ratownik i sztygar zmianowy, nieoczekiwany duet prze do przodu. Pozwalam sobie zerkać od czasu do czasu za siebie- pusto. Ostatni z naszej trójki zatrzymał się chyba na PK w Chobocie i przez to stracił trochę czasu.
Przyjemny czy nie, podbieg jednak męczy. Meldujemy się na PK przy schronisku pod Leskowcem. Tu już urządzamy krótki postrój. Izotonik do flaska, pomarańcza do łapy i "lecim na Szczecin".
Temperatura zaczyna rosnąć, jest 8 rano. Zegarek wskazuje 30 kilometrów w nogach. Samopoczucie- góry mógłbym przenosić. Odnośnie gór- czeka nas teraz około 20 km pofałdowanego skakania, przez Łamaną Skałę, Potrójną, Kocierz i Kiczerę. Zakończone to będzie pysznym zbiegiem do Porąbki.
Puszczamy się pędem, dalej tylko we dwóch i już przelatujemy przez szczyt Leskowca. Tutaj czeka miła górska premia dla pierwszego zawodnika z każdego dystansu- dwudniowy pobyt w ośrodku Czarny Groń. Intensywnie biję się z myślami czy nie zaatakować, jednak odpuszczam i pozwalam prowadzącemu naszą dwójkę Marcinowi zgarnąć nagrodę. Przez ogromną większość czasu to on ciągnie na przodzie i po prostu chciałem być fair. Dla niektórych to głupie- jednak ciągle staram się zachować choć resztki przyzwoitości w tym zalanym egoizmem i bylejakością świecie.
Nic tylko napierać... źródło: https://www.facebook.com/beskidzkitopor |
Filozofia na bok- teraz "łapiemy świeżość" jak to określił mój towarzysz niedoli. Coś w tym jest- niewielkie wahania wysokości, generujące delikatne zbiegi i podbiegi urozmaicają napieranie pozwalając odpocząć co jakiś czas określonym partiom mięśni.
Niesieni tą nową świeżością przeskakujemy kolejne wzniesienia, zerkam na zegarek- 40 km w nogach w niecałe 4 godziny. Bajka! Dopiero co minęliśmy Potrójną. Nieliczni mijani turyści starają się nie tarasować drogi- miło z ich strony. Górskie bieganie mocno rozpowszechniło się przez ostatnie lata i ludzie już nawykli do tych dziwnych postaci na szlaku ;)
...to napieramy :) źródło: https://www.facebook.com/beskidzkitopor |
Katar nadal nie daje się we znaki, nogi lekko twardnieją- ale daleko do jakichkolwiek problemów. Tak mi się wydaje :D Pora na Kiczorę, Przełęcz Kocierską i za chwilę odliczamy kolejny PK. Standardowo nie marnujemy czasu i szybko pędzimy dalej. Zeszłoroczny Baran Trail Race nauczył mnie, że na biegach o długości rzędu 60-70 km nie warto zatrzymywać się na dłużej (wyjątkiem może tu być Piekło Czantorii, ale to osobna kategoria :D ).
Pozostało już tylko wspiąć się na Kocierz, za nią czeka smakowity kąsek- zbieg żółtym szlakiem do Porąbki. Niby tylko...jednak nagle zza rogu wyłonił mi się standardowy Pan Kryzys. Szybko łykam żel energetyczny i zagryzam batonikiem. Niestety Marcin stopniowo mi ucieka, a ja chwilowo nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Trzeba przeczekać, przejdzie. Byle nie dopuścić do głowy myśli o poddaniu się.
Walka z własną psychiką to najtrudniejszy dla mnie element biegów ultra. Zwłaszcza gdy mówimy o dystansach naprawdę dużych, rzędu 150 km i więcej. Zagryzam zęby i od 46 kilometra cisnę sam. Za dobrze idzie by odpuścić! Zbiegam całkiem nieźle jak na swoje samopoczucie, na PK w Porąbce zlokalizowanym na 53 kilometrze melduję się po 5 h 16 minutach od startu.
Ciągle nie czuję się najlepiej, otuchy dodaje mi tylko pustka za plecami. O mało nie popełniam jednak poważnego błędu. Na jednym ze skrzyżowań w Porąbce nie zauważam oznakowania trasy i lecę w niewłaściwą stronę- szczęściem szybko orientuję się w sytuacji. Bogom dzięki za ślad GPS w zegarku. Uff!
Cisnę więc dalej- oczekuje mnie teraz jedna z dwóch ścian płaczu podczas tego biegu- atak zielonym szlakiem na Trzonkę, z morderczym początkowym odcinkiem na Palenicę. "Welesie, miej mnie w opiece" myślę tylko i rzucam się do przodu.
Wymijam turystów, prę dalej. Mijam tą niezwykle widokową ławeczkę i nagle między drzewami ukazuje mi się znajomy widok, Marcin! Niestety nie wróciłem jeszcze w pełni do siebie i nie jestem w stanie go dogonić.
Nie zrażony napieram dalej, wiem że to minie i znów polecę jakby nigdy nic. Byle to nie przyjdzie zbyt późno! Szczęściem nachylenie dosyć szybko przechodzi w znośne do podbiegania, co też bez wahania czynię. Niestety zaczynam mocniej kaszleć- powoduje to rozkminy, czy nie łyknąć by Gripeksu awaryjnie zabranego ze sobą na trasę. Uznaję jednak, że nie. W obecnych okolicznościach może być z tego więcej problemów niż korzyści.
Docieram wreszcie do kulminacji podejścia i odczuwając ogromną ulgę zaczynam ponownie zbiegać, tym razem do Targanic. Niestety ten mój ciężko wypracowany spokój ducha nie trwa zbyt długo- a przyczyny tego stanu rzeczy są dwie:
- pies, który wybiegł z posesji i mnie goni,
- czekające na ofiary podejście na Jawornicę.
Pierwsza z przyczyn szybko daje za wygraną, druga siedzi w głowie. Gdy wpadam na ostatni PK w Targanicach myślę już tylko o tym ostatnim ataku. Około 2300 metrów trasy dające przeszło 400 m up. Będzie bolało :D
Nic, miejmy to za sobą. Powoli wspinam się ku przeznaczeniu, początkowo asfaltem. Szybko jednak przechodzimy na klasyczną górską ścieżkę, momentami moje tempo spada niemal do 14 min/km. Dramat, po prostu "panie, idź pan...".
Klnąc na czym świat stoi kończę wspinaczkę. Zostało mi jeszcze tylko delikatne podejście w kierunku Potrójnej i zbieg na Czarny Groń. Patrzę na zegarek- 68km. Za około 5 czeka meta!
Kumulacja tych dwóch czynników dodała mi nowej energii. Zaczynam biec, może nie tak jak zaczynając zawody, ale całkiem przyzwoicie. Zagęszczenie ludzi na szlaku rośnie. Raz- przybywa turystów, jest w końcu piękna, słoneczna sobota. Dwa- wpadając na czarny szlak w kierunku Czarnego Gronia łączę się z trasą trzech innych dystansów.
Odrzucam wrodzoną ostrożność na zbiegach i pruję jak mogę po tej kamienistej ścieżce, niczym myśliwy zwierzynę zwietrzyłem metę :D Gdy ląduję na ostatnim, wypłaszczonym odcinku ryzykuję spojrzenie w tył- nie widzę nikogo z numerem startowym z mojego dystansu, dobrze!
Zostaje tylko przeskoczyć przez Pracicę, której wody są ostatnią przeszkodą przed linią mety. Jak wszyscy nie zważam już na nic- po prostu pakuję się wody bez chwili namysłu i po paru krokach melduję się na mecie!
Brakowało mi tego uczucia. Co roku myślę, że może odpuszczę- jednak to chyba nie wchodzi w rachubę. Poczucie satysfakcji i spełnienia po zameldowaniu się na mecie jest ogromne. Sama Ola zauważyła, że po biegu jestem spokojniejszy i w lepszym humorze ;)
Uczucie to jest spotęgowane tym, że ponownie udaje się ukończyć zawody na podium. Po niemal 7 godzinach i 46 minutach pokonuję 73 kilometry szlaków Beskidu Małego i plasuję się jako drugi zawodnik Beskidzkiego Topora Ultra. Bomba!
Satysfakcja podwójna- raz z miejsca, dwa- topór jest konkretny :D źródło: https://www.facebook.com/beskidzkitopor |
Gratulacje oraz podziękowania dla chłopaków- zwycięzcy Marcina z którym spędziłem pół trasy w tandemie i dla trzeciego Tomka, który też długo z nami współpracował. Organizatorzy odwalili kawał dobrej roboty - niczego w czasie zawodów nie brakowało, oby tak dalej- postaram się kiedyś ponownie zameldować na Toporze ;)
Teraz standardowo chwila odpoczynku i bierzemy się znów do pracy- Europejski Festiwal Biegowy w Krynicy- Zdrój czeka. A tam 105 kilometrów w wyborowym towarzystwie ;)
Do zobaczenia na szlaku!
Ultraamator