czwartek, 26 września 2019

Śladem cmentarzy wojennych i opuszczonych wiosek- czyli Beskid Niski. Część II.

    Dzwoni budzik, 5:30. Pora dla masochistów...i dla mnie. Jakoś wyrobiłem sobie nawyk wczesnego wstawania- lepiej działam o poranku. Szybkie śniadanie, ogarniam się i ruszam na szlak.

   Przede mną około 40 km napierania. Temperatura- 6 stopni Celsjusza, opadów brak. By się rozgrzać ruszam dosyć raźno. O dziwo, prawie nie czuję wczorajszego dnia. Po kilku przebiegniętych tysiącach kilometrów organizm się chyba już poddał :D Pierwszym moim celem jest Przełęcz Małastowska i oczywiście zlokalizowana tam kolejna nekropolia.

Cmentarz wojenny nr 60, Przełęcz Małastowska
    Patrzę znów na tą mieszankę nazwisk- niemieckie, polskie, węgierskie, czeskie, bałkańskie, rosyjskie i inne, których pochodzenia nie jestem w stanie się domyśleć (choć cmentarze te stawiało wojsko CK to nie zapomniano o przeciwnikach). Uczestnicy bitwy pod Gorlicami odpoczywają teraz razem, niezależnie od zajmowanej linii okopów.

    Nachodzi mnie refleksja innego rodzaju- po zmaganiach wojennych w tym rejonie pozostało niemal 400 cmentarzy. Mniejszych lub większych. Lepiej lub gorzej zachowanych, jednak w chwili powstania były one prawdziwymi dziełami sztuki. W ich budowę zaangażowano armię ludzi, potężną ilość środków i wynajęto uznanych architektów. Wszystko to w sytuacji gdy nie ma zasobów i funduszy na bieżące utrzymanie oraz zaopatrzenia walczących wojsk. Takie rzeczy to chyba tylko w CK monarchii.

   Podziwiam przez chwilę i pędzę dalej. Niebieski szlak wiedzie mnie ku schronisku na Magurze Małastowskiej. Miałem plany by tu nocować, jednak odnalezione informacje mówiły o zamknięciu schroniska. W sumie była to półprawda :D Obiekt jest w remoncie, można tu schronić się i zagotować wodę. Jednak podróżując na lekko nie urządzało mnie to do końca, dobrze, że zmieniłem plany.

Schronisko na Magurze Małastowskiej
    Mżawka powoli przestaje padać i zza drzew nieśmiało wychodzi słońce, zaczyna robić się naprawdę ładnie! Zbliżam się do szczytu Magury i wypatruję po lewej kolejnego punktu programu. Jest nim...niespodzianka, cmentarz nr 58.

Cmentarz wojenny nr 58

    Muszę przyznać, że ukryty w lesie na zboczach Magury, oświetlony porannym słońcem zrobił na mnie wrażenie. O ile można tak mówić o nekropolii.

   Po chwili znów napieram, cudowną, krętą ścieżką prowadzącą w dół. Słońca jest coraz więcej a moment jeden z tych, które mogły by trwać wiecznie. Piękna przyroda, zabytki oraz połykane kilometry. Chyba dawno nie czułem takiej przyjemności  z biegu!

Chwilo trwaj wiecznie!
   Pędząc tak i po prostu ciesząc się szlakiem wpadam na ostatni cmentarz na mojej trasie.

Cmentarz wojenny nr 59
    Opuszczam gościnne stoki Magury i kulam się w kierunku Uścia Gorlickiego. Pogoda znów się pogarsza, wzmaga się wiatr i z nieba zaczyna lecieć mżawka. Nie psuje mi to humoru, czuję się doskonale. Wpierw malowniczą ścieżką a następnie asfaltem zbiegam do Uścia.

Kierunek Uście!
    Sama miejscowość jest niewielka, trochę ponad 6000 mieszkańców. Mam zamiar zrobić tu chwilę przerwy i coś zjeść. Mijam restaurację Homola (nazwaną od pobliskiej góry), widnieje na niej spory szyld reklamujący między innymi śniadania. Mój umysł automatycznie wytworzył wizję jajecznicy. Takiej na boczku :D Skuszony tym pomysłem podchodzę bliżej, już się witam z gąską, patrzę i widzę...że obiekt czynny od godziny 12. Też mi pora na śniadanie ;)

   To niepowodzenie skłoniło mnie do poprzestania na drożdżówkach z pobliskiej piekarni. Całkiem całkiem ;) Pada coraz mocniej. Na czas przerwy postanawiam się schronić pod zadaszeniem nieczynnej lodziarni. Mam zrobione dzisiaj 16 km, do końca daleko. Patrzę na mapę w telefonie i rozkminiam najbliższe kilometry gdy zza moich pleców słyszę głos zapraszający na ciepłą herbatę.

   Okazuje się, że lodziarnia nie jest tak do końca nieczynna. Z uśmiechem jednak dziękuję za ten przemiły gest- gdy zasiądę w ciepłym mogę się  rozleniwić. Faza na lenia przeszła wraz z fiaskiem wizji jajecznicy ;)

   Kończę jedzenie, oglądam cerkiew i lecę dalej- czeka na mnie Homola. Podejście ku mojemu zaskoczeniu okazuje się mocno błotniste i zaskakująco strome. Niewysoki szczyt- raptem 692 m.n.p.m a zdążyłem się lekko zapocić :D

   Przestaje padać, znów robi się bardzo ładnie. Leśną autostradą lecę w dół, przeskakuję przez asfalt i znów czeka mnie wspinaczka- tym razem na Bordiów Wierch. Tknięty przeczuciem odwracam się i spoglądam za siebie. O żesz, warto było!

Jeden z najpiękniejszych momentów wyjazdu ;)
   Niesiony widokami szybko wspinam się na Bordiów. Kolejny bardzo przyjemny fragment ścieżki. Niebieski szlak wije się grzbietem wzniesienia przez prawie 7 km. Wymarzony do biegania. Szybko nadchodzi jednak ostra końcówka i ląduję na drodze pomiędzy Hańczową a Ropkami.

   Chwila zastanowienia- 29 km w nogach i  czuję się nieźle. By dostać się do Wysowej mam teraz do wyboru trzy opcje:
- najłatwiejsza- do Hańczowej i dalej asfaltem do Wysowej,
- pośrednia- niebieskim szlakiem przez Hutę Wysowską,
- najtrudniejsza- żółtym, czerwonym i zielonym szlakiem przez Ostry Wierch.

   Nie zastanawiałem się długo :D Opcja nr 3 oczywiście. Z nieschodzącym z twarzy uśmiechem ruszam dalej i napieram w kierunku Ropek. Znów wracają zeszłoroczne wspomnienia z Łemko, kurczę to był naprawdę fajny bieg!
 
   Po drodze mijam biegacza, chyba przygotowania do tegorocznej edycji :D Płaski odcinek szybko się kończy- rozpoczynam wspinaczkę żółtym szlakiem na Białą Skałę. Znów jest stromo! Na szczęście tym razem sucho, nie tak jak na Homoli.

   Męczące 2 km i niemal  300 m w pionie, melduję się na Białej. Widoków nie ma, ale też jest zaj*biście- parafrazując klasyka. Teraz czeka mnie przemiła graniówka przez Ostry Wierch do Cigielki. Kolejny zacny fragment do biegania. Plusem tych gór jest to, że na szlaku jest mało kamoli.
 
   Jest i Cigielka. Ostatni szczyt na tym wypadzie. Trochę smutno a trochę fajnie, zmachałem się już. Łapię przez chwilę oddech i lecę w dół. Napotykam grupę 4 turystów, jak na tutejsze standardy prawdziwy tłok :D Witam się, zbieram zdziwione spojrzenia i pędzę dalej. Kamyczki, liście i gałęzie pryskają spod butów a ja lecę- Wysowa blisko.

   Zanim zacznę ostatni fragment mojej przygody postanawiam skoczyć z przełęczy Cigielka do braci Słowaków- ponownie, warto było ;)

Ostatnie widoki.
   Spacerowym niemalże krokiem kulam się ku Wysowej. Chwilę kręcę się po miejscowości, bulwersuję kuracjuszy przebierając się w suche ciuchy przy aucie i niestety pora do domu. Jutro znów do pracy.

   Odapalam Fordkamfwagena i z radia słyszę Feel Good Inc. Oj tak, zdecydowanie "feel good" :D

   Przez 2 dni zrobiłem w Beskidzie Niskim prawie 90 km, miałem okazję podziwiać opuszczone wsie, zabytki sakralne, stare nekropolie i cudowną przyrodę. Uwielbiam takie niskie, łagodne i zielone góry. Urzeka mnie nieodmiennie pustka i pewien spokój tych dolin. Cisza i spokój, to lubię.

    To, że ponownie Beskid Niski znów znajdzie się w moim kalendarzu jest bardziej niż pewne ;)


                                                                                                 Do zobaczenia na szlaku!
                                                                                                               Ultraamator





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz