niedziela, 1 kwietnia 2018

Salamandra Ultra Trail Akt I- Rozpoznanie przeciwnika

   Nieubłaganie nadeszła wiosna...przynajmniej kalendarzowa. Związany z tym jest początek mojego "sezonu startowego" jak to szumnie można nazwać, a skoro zaczynamy sezon to musi być Beskidzka 160 :)

   W tym roku zdecydowałem się nie bawić w półśrodki i rzuciłem się na dystans 100 km- czy słusznie? To się okaże :D Jako, że z  miesięcznym wyprzedzeniem  zarezerwowałem dwa dni urlopu to postanowiłem je wykorzystać na rozeznanie trasy. Pierwszego dnia chciałem zrobić ok 60 km i dotrzeć na Skrzyczne, tam spędzić noc w schronisku i nazajutrz dokończyć dzieła. Co z tego wyszło? Zobaczmy.

    Zameldowałem się w Goleszowie 28 marca po 8 rano i bezzwłocznie ruszyłem w trasę. Początek znany mi z ubiegłego roku- najpierw pnący się pod górę asfalt, przechodzący po chwili w leśną ścieżkę- czarny szlak z Goleszowa na Wielką Czantorię. Zwłaszcza leśny, zbiegowy fragment mi się podoba.

   Następnie asfaltem pod górę, znów w teren wspinając się na Tuł i przecinam zbocze docierając do wyłożonego płytami betonowymi (o ile mnie pamięć nie myli) zbiegu. Bardzo miłego zbiegu, na którym można zdrowo podgonić.

   W Lesznej Górnej znów zaczynamy podbieg. Uroki górskiego biegania ;) Niezbyt intensywny, stromy dopiero pod sam koniec wspinaczki na Wróżną. Tam znów przyjemny fragment szlaku, między innymi ścieżka pomiędzy płotami na granicy- polskim i czeskim. Dalej zdobywamy Ostry...a tam pamiętny chyba dla każdego fragment- stromy zbieg na przestrzał przez las ;) 
Z górki na pazurki...po mieszance śniegu, lodu i błota :D
   Po wariackim zbiegu przychodzi czas na atak na Małą Czantorię, z której radośnie zbiegam w kierunku dobrze znanego, wielokrotnie przeklinanego podczas Piekła Czantorii Poniwca i dalej wspinam się na większą z sióstr.

   Tam kulam się w dół, ale ostrożnie- pod warstwą śniegu czają się luźne, zdradliwe kamienie. Przyśpieszam gdy czerwony szlak się wypłaszcza, mijam Soszów i wspinam się na Wielki Stożek, podejście jest krótkie, ale dosyć intensywne.

   Za to na Stożku zaczyna się mój zdecydowanie ulubiony fragment trasy- zbieg czerwonym szlakiem na Kubalonkę. Udaje mi się tu mocno podgonić, nogi same niosą przed siebie ;) Tam znów całkiem fajny przeskok szlakami żółtym (dosyć mocno zawalonym powalonymi drzewami) i czarnym i ląduję w Wiśle.

   A tam...zaczyna się chyba najgorszy fragment trasy- 8 km wspinaczki na Gawlas. Nawet późniejsze Skrzyczne nie dało mi tak w kość. Co prawda szlak jest szeroki i wygodny, ale 8 km niemal non stop pod górę robi swoje.

   Z Gawlasu widać Skrzyczne, niestety tutaj trzeba obrócić się do niego plecami i pomykać w kierunku Magurki Wiślańskiej- jest nieprzyjemnie. O ile szlak znam i lubię to panujące warunki: mokry śnieg i mocny boczny wiatr utrudniają życie. Pod koniec, przed samą Magurką Radziechowską klnę już na czym świat stoi. Na szczęście graniowy odcinek nie jest długi, jakieś 3,5 km męczarni w tym wietrze i uciekam w dół- zielonym szlakiem ku Lipowej.

   Szlak prowadzący w dół nie jest zły, trochę fragmentów by pocisnać, trochę kamieniska, ot taki beskidzki standard. Wypadam na fragment asfaltu i pogoniony przez psy, które wybiegły z jednej z posesji docieram pod ostatni punkt programu na dzisiaj: Skrzyczne.

   Skrzyczne było już dla mnie męczarnią, jest zimno, wieje wiatr, panda śnieg, ponad 50 km w nogach. Ale w ciągu godziny wdrapuje się pod szczyt i docieram do schroniska. Reszta jutro- teraz jeść i spać ;)

   Po kiepsko przespanej nocy budzą mnie odgłosy wiatru uderzającego o budynek. Wstaję,  wyglądam za okno- nie jest dobrze :D Na tarasie schroniska leżą poprzewracane ławki, zdecydowanie nie jest dobrze.

Warun na Skrzycznym 

   Po krótkim wahaniu postanawiam jednak ruszyć dalej zgodnie z planem, w kierunku Malinowskiej Skały. Walcząc z czołowym wiatrem i śniegiem posuwam się do przodu- ten fragment trasy znam jako przyjemny i sprzyjający szybkiemu napieraniu, jednak nie w tych warunkach. Z grani uciekam czerwonym szlakiem, ku Przełęczy Salmopolskiej. Trasa jest niemal w całości pokryta śniegiem i lodem, które kończą się dopiero jakieś 500 m od przełęczy.

   Z Salmopola trasa początkowo wiedzie żółtym szlakiem, w kierunku Smrekowca- kolejny fragment do polajkowania- przyjemna mieszanka lekkich podbiegów i zbiegów przeprowadza mnie w deszczu przez Trzy Kopce, w kierunku Orłowej- tam czeka ostatnie podejście na tym fragmencie i już lecimy w dół do Ustronia. Zielonym szlakiem pomyka się całkiem przyjemnie, jednak jest kilka fragmentów lodu, na którym trzeba uważać. Poza tym jest to kolejne miejsce do podgonienia. Jedna uwaga- przy odbiciu w dół za Orłową można pokręcić ścieżki i łatwo dać się ponieść w dół nie tam, gdzie trzeba. Myślę jednak, że organizatorzy do tego nie dopuszczą ;)

   Wybiegam w Ustroniu Polanie, dalej pada. Tak szczerze mówiąc już mi się nie chce- patrzę na Czantorię, myślę o podejściu na nią. I o tym jak wspaniale będzie przy tej pogodzie w kamieniołomie. Postanawiam spasować, za chwilę jedzie pociąg i zabierze mnie do auta w Goleszowie.

   W sumie sprawdziłem 84 km trasy- są miejsca by wypluć płuca, są miejsca do szybkiego napierania, przyjemne zbiegi czy momenty by zatrzymać się i popatrzeć. Wiem jedno, zapowiada się doskonała zabawa. Byle przez najbliższe dwa tygodnie będzie dużo słońca ;)

 

   

   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz