środa, 9 sierpnia 2017

Górskie ultra w centrum Polski? Czemu nie :D Ultra Kamieńsk 2017


      Sobota, 5 sierpnia, godzina 22:45. Centrum sterowania wszechświatem w Katowicach Murckach wstrząsa potężny odgłos ulgi. To Mateo wrócił z pracy i sprawdził najnowsze prognozy pogody na jutrzejszy Ultra Kamieńsk. Po tygodniu afrykańskich upałów ma być wreszcie pochmurny dzień z temperaturami około 20 stopni Celsjusza. Cudowna wiadomość :D Teraz tylko spać, jutro pobudka o 5!

   Ultra Kamieńsk jest trochę nietypowym biegiem- reklamowany jako bieg o charakterze górskim w centralnej Polsce. Rozgrywany jest na górze Kamieńsk- powstałego na skutek działalności bełchatowskiej kopalni jedynego większego wzniesienia w okolicy. Wybierać można pomiędzy dystansami 25 i 50 km. Nie trzeba chyba mówić, że tylko 50 km trasa wchodziła w rachubę ;)

   To był dla mnie drugi start w tym biegu, poprzedni ukończyłem z czasem 6,5 h i 15 pozycją. W tym roku moim głównym zamiarem jest złamanie 5 h. Załapanie się do pierwszej 10 będzie dodatkową frajdą. 

   Przed 8:00 melduję się w biurze zawodów, odbieram pakiet startowy...i jestem  spokojny. Powoli odbębniam po kolei wszystkie składniki przedstartowej prozy. Wizyta w WC, przebrać się  w startowe ciuchy, Sudocrem i buty na stopy. Skompletować plecak. Gotów do działania :D Pozostaje lekka rozgrzewka i odprawa przed startem.

   Wydaje mi się, że zawodników jest więcej niż rok temu. Na starcie ustawiam się pośrodku stawki. Nie chcę dać się ponieść gonitwie na czele, a równocześnie nie mam zamiaru dać się zamknąć z tyłu od samego początku.

Sfora na starcie
źródło: www.belchatow.naszemiasto.pl

   Gdy wreszcie ruszamy grupa szybko się rozciąga, fragment zbiegu i następująca po nim wspinaczka wzdłuż wyciągu dokonuje wstępnej selekcji- część zawodników pędzi przed siebie, inni traktują podejście łagodnie, jako rozgrzewkę. Jeszcze inni mają problem już na tym etapie.

Początek i koniec każdego okrążenia- 125 m przewyższenia na 750 metrach.

      Po podejściu przychodzi czas na zbieg ku linii startu/mety i rozpoczynamy ponowną wspinaczkę ku górze, tym razem wąską ścieżką w lesie. Nie ma zbyt wiele miejsca do wyprzedzania, jednak nie to póki co jest moim celem. Czekam na szeroką, równą drogę zlokalizowaną na końcu podejścia, tam odpalę.
Wężykiem ;)
źródło: www.festiwalbiegowy.pl

   Wypadamy wreszcie na płaskie, patrzę na zegarek- średnie tempo oscyluje wokół 7:30 min/km. Dobrze, bez problemu się to nadrobi do zakładanego 5:45 min/km pod koniec okrążenia. Puszczam się pędem wyprzedzając współzawodników, delikatny zbieg sprzyja poddaniu się prawom natury i pozwoleniu grawitacji robienia tego, co do niej należy ;)

   Kolejne fragmenty szybko mijają i na 7 kilometrze zaczyna się podbieg- może nie będący z gatunku specjalnie stromych, ale zdecydowanie długich. Część ludzi przechodzi do marszu- ja powoli, aczkolwiek konsekwentnie truchtam wyprzedzając kolejnych zawodników. W pamięci gra mi tylko płyta z tego jaki dramat przeżywałem tutaj rok temu na drugim okrążeniu. Cóż...zobaczymy jak to będzie ;)

   Przemy dalej, wykonujemy nawrót i zbliżamy się ku szczytowi wzniesienia obok którego będziemy przebiegali. Pierwsze 10 km za nami, czas- 55 minut.  Biorąc pod uwagę to, że pozostała część pętli jest zdecydowanie mniej podbiegowa to jestem z tego czasu bardzo zadowolony.

   Mijamy turbiny wiatrowe, wypadamy na otwarty terenu, tam po przyjemnej dróżce dobiegamy pod fragment piaszczystego podbiegu, zakończonego równie piaszczystym zbiegiem i lądujemy na asfalcie. Jeszcze tylko parę kroków i melduję się na punkcie kontrolnym na 13 km.

   Tam czeka na zawodników chwila oddechu, napoje i przekąski podawane przez jak zawsze niezawodną obsługę punktu. Lubię uśmiechy tych ludzi gdy ktoś przybywa na punkt- zawsze dają kopa. Na swój sposób podziwiam wolontariuszy na punktach, niezależnie od imprezy- marzną lub grzeją się w słońcu niejednokrotnie po kilka, kilkanaście lub więcej godzin tylko po to, by podać coś do picia lub zjedzenia bandzie spoconych i ubrudzonych ludzi :D

   Z punktu ruszam przyjemnym, delikatnym asfaltowym zbiegiem, trzymam się z jeszcze jednym biegaczem. Ogólnie dużo więcej niż rok temu biegnę samotnie- nie wiem, czy to dobrze, czy źle :D Rozpędzamy się nawet do tempa poniżej 4 min/km, jednak nic co dobre, nie trwa wiecznie. Ostry łuk i lądujemy na piaszczystej ścieżce przez lasy. Robi się monotonnie.
 
   Leśny bieg, przez piaski, trawy, ścieżki i asfalty trwa przez 7 km, parę zdawkowych rozmów z innymi zawodnikami, oglądam też w biegu tablice informacyjne dotyczące kamieńskiej fauny i flory.

   Przeskakujemy  asfaltową drogę, i ponownie zagłębiamy się w las- z tego co pamiętam to ostatni leśny fragment przed długą prostą i oczekującą ponowną wspinaczką na Kamieńsk.

   Nie mylę się, 1200 m płaskiej drogi po opuszczeniu lasu i znów staję u stóp wyciągu- nie ma co myśleć, trzeba się wspinać! Podobnie jak moi towarzysze niedoli nie forsuję się zbyt mocno- tempo podejścia jest mocne, jednak bez szaleństwa. W połowie drogi pod górę mam czas 2 h 5 min, dużo zapasu jeszcze ;)  W końcu mijam metę pierwszego okrążenia, czeka mnie drugie- z bardzo demotywującym początkiem.

Na półmetku- może tego nie widać, ale byłem zadowolony :D
źródło: www.festiwalbiegowy.pl
   Ponownie rozpoczynam wspinaczkę wzdłuż wyciągu- samotnie, bo reszta chłopaków uciekła mi na zbiegu. Pokonuję wzniesienie po raz 3, zbiegam i melduję się na tym razem samoobsługowym punkcie z wodą i izotonikiem. Wybieram wodę, dosypuję do bukłaka swoje izo- nie ma co obciążać żołądka nieznanymi produktami.

   Zagłębiam się w lasek i jak rok temu wpadam w ścianę, 3 podejścia w tak krótkich interwałach znów zrobiły swoje. Czuję eksplozję zmęczenia i bólu w nogach. Cóż, nie
z takich tarapatów się wychodziło, wszystko siedzi w głowie.

   Wypadam na wypłaszczenie, rozglądam się wokół i czuję "samotność długodystansowca". Nic tylko pustka wokół a kilometry przede mną. Dobry film swoją drogą. Podobnie jak kawałek ulubionej kapeli- Iron Maiden :D

   Napieram na lekkim zbiegu z tempem oscylującym wokół 5 min/km. Kilometry zaczynają się powoli dłużyć. Zły znak przed podbiegiem- na ostrzejszych fragmentach jestem zmuszony przejść do marszu. To by było na tyle co mam do powiedzenia o pierwszej połowie tej pętli. Druga nadrobiła ilością zabawy ;)

   Melduję się w punkcie odżywczym na 38 km, przegryzam solone orzechy i dostaję dobrego newsa od obsady- jestem na 9 pozycji. Przy okazji odzyskuję swój składany kubeczek zgubiony na poprzednim okrążeniu :D Gawędzę chwilę z ludźmi i nagle mój spokój burzy kolejny zawodnik majaczący na horyzoncie. Koniec przerwy, pora pocierpieć dalej :D Na odchodne słyszę tylko:

"Nie martw się, my tu wszystkich tak długo przetrzymujemy"

   Zawsze jakieś pocieszenie ;) Napieram z górki, szybko dochodzę jednego z zawodników- widzę chłopak ma kryzys jeszcze większy niż ja. Wpadamy w znany już las, teraz piaszczysta ścieżka kosztuje jeszcze więcej sił.
Punkt 13/38km- było miło ;)
źródło: www.facebook.com/ultrakamiensk/

   Po fragmencie drogi udaje mi się wyprzedzić kolejnego biegacza, wdrapuję się na 7 lokatę. Zadowolony truchtam już sobie spokojnie ku mecie, myśląc że już niewiele się wydarzy. O ja naiwny :D

   Gdy tylko wypadamy w lesie na asfalt wyprzedza mnie jeden z dwóch mijanych wcześniej kolegów- morale minus milion. Nałożyło się to z protestem ud- od około 43 kilometra zaczynam pokonywać trasę w systemie 450 m biegu, 50 m marszu- krótkie epizody marszowe dużo dają. Mają jednak minus- tracę sporo na prędkości.

   El kryzyso w pełnej krasie. Zaciskam zęby walcząc o każdą przebiegniętą setkę metrów, niemal płacząc gdy trzeba się schylić i przeczołgać pod powalonym drzewem. Wreszcie ostatnia prosta przed finalnym podejściem i skulaniem się do mety. Łykam żel energetyczny, na batonik nie mam ochoty. Popijam obficie izotonikiem i nastawiam się psychicznie do wczołgania na Kamieńsk.

  Tuż przed samym wyciągiem dochodzi mnie kolejny zawodnik, pięknie spadam o kolejną pozycję. Wyprzedza mnie lekko i razem wdrapujemy się ku górze. Wtem, nie wiem jak za naszymi plecami pojawia się następny ultras. "No...to ładnie, parę kilometrów temu byłeś 7, teraz spadasz na 10"- myślę sobie. Mentalnie godzę się z dwucyfrową lokatą, skupiając się bardziej na walce z czasem- idzie dosłownie o minuty żeby zmieścić się  w 5 godzinach.

Medale- ładnie się prezentują ;)
źródło: www.facebook.com/ultrakamiensk/
   Kończymy podejście, jestem ostatni z naszej trójki, przechodzimy do zbiegu-  już tylko jakieś 600 m do mety. Teraz albo nigdy! Atakuję, jakimś cudem udaje mi się wyprzedzić współzawodników i odeprzeć ich ataki przed samą metą- kończę przygodę z Ultra Kamieńskiem na 8 pozycji z czasem 4:55:20. Oczywiście odbieram medal od uroczych harcerek- innych nie ma ;) Do zwycięzcy- Janusza Cłapińskiego tracę zawrotne 37 minut.


   Czy jestem zadowolony? I tak, i nie. Tak, ponieważ wykonałem oba założenia- czas poniżej 5 h i lokata w pierwszej 10.  A nie, ponieważ znów zobaczyłem jak wiele brakuje mi do ludzi poważnie zajmujących się tym sportem- ich prędkość, świeżość w biegu, sylwetki są póki co dla mnie odległe. Teraz parę dni oddechu i bierzemy się do pracy by stawać się lepszym i co najważniejsze czerpać radość z tego co robię ;)

    Pozostało tylko powiesić  kolejny, zachowany na pamiątkę numer startowy na Wrotach Bólu i Potępienia a następnie na spokojnie wszystko przemyśleć. Amatorskie Amen ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz