Sobota, 5 sierpnia, godzina 22:45. Centrum sterowania wszechświatem w Katowicach Murckach wstrząsa potężny odgłos ulgi. To Mateo wrócił z pracy i sprawdził najnowsze prognozy pogody na jutrzejszy Ultra Kamieńsk. Po tygodniu afrykańskich upałów ma być wreszcie pochmurny dzień z temperaturami około 20 stopni Celsjusza. Cudowna wiadomość :D Teraz tylko spać, jutro pobudka o 5!
Ultra Kamieńsk jest trochę nietypowym biegiem- reklamowany jako bieg o charakterze górskim w centralnej Polsce. Rozgrywany jest na górze Kamieńsk- powstałego na skutek działalności bełchatowskiej kopalni jedynego większego wzniesienia w okolicy. Wybierać można pomiędzy dystansami 25 i 50 km. Nie trzeba chyba mówić, że tylko 50 km trasa wchodziła w rachubę ;)
To był dla mnie drugi start w tym biegu, poprzedni ukończyłem z czasem 6,5 h i 15 pozycją. W tym roku moim głównym zamiarem jest złamanie 5 h. Załapanie się do pierwszej 10 będzie dodatkową frajdą.
Ultra Kamieńsk jest trochę nietypowym biegiem- reklamowany jako bieg o charakterze górskim w centralnej Polsce. Rozgrywany jest na górze Kamieńsk- powstałego na skutek działalności bełchatowskiej kopalni jedynego większego wzniesienia w okolicy. Wybierać można pomiędzy dystansami 25 i 50 km. Nie trzeba chyba mówić, że tylko 50 km trasa wchodziła w rachubę ;)
To był dla mnie drugi start w tym biegu, poprzedni ukończyłem z czasem 6,5 h i 15 pozycją. W tym roku moim głównym zamiarem jest złamanie 5 h. Załapanie się do pierwszej 10 będzie dodatkową frajdą.
Przed 8:00 melduję się w biurze zawodów, odbieram pakiet startowy...i jestem spokojny. Powoli odbębniam po kolei wszystkie składniki przedstartowej prozy. Wizyta w WC, przebrać się w startowe ciuchy, Sudocrem i buty na stopy. Skompletować plecak. Gotów do działania :D Pozostaje lekka rozgrzewka i odprawa przed startem.
Wydaje mi się, że zawodników jest więcej niż rok temu. Na starcie ustawiam się pośrodku stawki. Nie chcę dać się ponieść gonitwie na czele, a równocześnie nie mam zamiaru dać się zamknąć z tyłu od samego początku.
Gdy wreszcie ruszamy grupa szybko się rozciąga, fragment zbiegu i następująca po nim wspinaczka wzdłuż wyciągu dokonuje wstępnej selekcji- część zawodników pędzi przed siebie, inni traktują podejście łagodnie, jako rozgrzewkę. Jeszcze inni mają problem już na tym etapie.
Po podejściu przychodzi czas na zbieg ku linii startu/mety i rozpoczynamy ponowną wspinaczkę ku górze, tym razem wąską ścieżką w lesie. Nie ma zbyt wiele miejsca do wyprzedzania, jednak nie to póki co jest moim celem. Czekam na szeroką, równą drogę zlokalizowaną na końcu podejścia, tam odpalę.
Wypadamy wreszcie na płaskie, patrzę na zegarek- średnie tempo oscyluje wokół 7:30 min/km. Dobrze, bez problemu się to nadrobi do zakładanego 5:45 min/km pod koniec okrążenia. Puszczam się pędem wyprzedzając współzawodników, delikatny zbieg sprzyja poddaniu się prawom natury i pozwoleniu grawitacji robienia tego, co do niej należy ;)
Kolejne fragmenty szybko mijają i na 7 kilometrze zaczyna się podbieg- może nie będący z gatunku specjalnie stromych, ale zdecydowanie długich. Część ludzi przechodzi do marszu- ja powoli, aczkolwiek konsekwentnie truchtam wyprzedzając kolejnych zawodników. W pamięci gra mi tylko płyta z tego jaki dramat przeżywałem tutaj rok temu na drugim okrążeniu. Cóż...zobaczymy jak to będzie ;)
Przemy dalej, wykonujemy nawrót i zbliżamy się ku szczytowi wzniesienia obok którego będziemy przebiegali. Pierwsze 10 km za nami, czas- 55 minut. Biorąc pod uwagę to, że pozostała część pętli jest zdecydowanie mniej podbiegowa to jestem z tego czasu bardzo zadowolony.
Mijamy turbiny wiatrowe, wypadamy na otwarty terenu, tam po przyjemnej dróżce dobiegamy pod fragment piaszczystego podbiegu, zakończonego równie piaszczystym zbiegiem i lądujemy na asfalcie. Jeszcze tylko parę kroków i melduję się na punkcie kontrolnym na 13 km.
Tam czeka na zawodników chwila oddechu, napoje i przekąski podawane przez jak zawsze niezawodną obsługę punktu. Lubię uśmiechy tych ludzi gdy ktoś przybywa na punkt- zawsze dają kopa. Na swój sposób podziwiam wolontariuszy na punktach, niezależnie od imprezy- marzną lub grzeją się w słońcu niejednokrotnie po kilka, kilkanaście lub więcej godzin tylko po to, by podać coś do picia lub zjedzenia bandzie spoconych i ubrudzonych ludzi :D
Z punktu ruszam przyjemnym, delikatnym asfaltowym zbiegiem, trzymam się z jeszcze jednym biegaczem. Ogólnie dużo więcej niż rok temu biegnę samotnie- nie wiem, czy to dobrze, czy źle :D Rozpędzamy się nawet do tempa poniżej 4 min/km, jednak nic co dobre, nie trwa wiecznie. Ostry łuk i lądujemy na piaszczystej ścieżce przez lasy. Robi się monotonnie.
Leśny bieg, przez piaski, trawy, ścieżki i asfalty trwa przez 7 km, parę zdawkowych rozmów z innymi zawodnikami, oglądam też w biegu tablice informacyjne dotyczące kamieńskiej fauny i flory.
Przeskakujemy asfaltową drogę, i ponownie zagłębiamy się w las- z tego co pamiętam to ostatni leśny fragment przed długą prostą i oczekującą ponowną wspinaczką na Kamieńsk.
Nie mylę się, 1200 m płaskiej drogi po opuszczeniu lasu i znów staję u stóp wyciągu- nie ma co myśleć, trzeba się wspinać! Podobnie jak moi towarzysze niedoli nie forsuję się zbyt mocno- tempo podejścia jest mocne, jednak bez szaleństwa. W połowie drogi pod górę mam czas 2 h 5 min, dużo zapasu jeszcze ;) W końcu mijam metę pierwszego okrążenia, czeka mnie drugie- z bardzo demotywującym początkiem.
Ponownie rozpoczynam wspinaczkę wzdłuż wyciągu- samotnie, bo reszta chłopaków uciekła mi na zbiegu. Pokonuję wzniesienie po raz 3, zbiegam i melduję się na tym razem samoobsługowym punkcie z wodą i izotonikiem. Wybieram wodę, dosypuję do bukłaka swoje izo- nie ma co obciążać żołądka nieznanymi produktami.
Zagłębiam się w lasek i jak rok temu wpadam w ścianę, 3 podejścia w tak krótkich interwałach znów zrobiły swoje. Czuję eksplozję zmęczenia i bólu w nogach. Cóż, nie
z takich tarapatów się wychodziło, wszystko siedzi w głowie.
Wypadam na wypłaszczenie, rozglądam się wokół i czuję "samotność długodystansowca". Nic tylko pustka wokół a kilometry przede mną. Dobry film swoją drogą. Podobnie jak kawałek ulubionej kapeli- Iron Maiden :D
Napieram na lekkim zbiegu z tempem oscylującym wokół 5 min/km. Kilometry zaczynają się powoli dłużyć. Zły znak przed podbiegiem- na ostrzejszych fragmentach jestem zmuszony przejść do marszu. To by było na tyle co mam do powiedzenia o pierwszej połowie tej pętli. Druga nadrobiła ilością zabawy ;)
Melduję się w punkcie odżywczym na 38 km, przegryzam solone orzechy i dostaję dobrego newsa od obsady- jestem na 9 pozycji. Przy okazji odzyskuję swój składany kubeczek zgubiony na poprzednim okrążeniu :D Gawędzę chwilę z ludźmi i nagle mój spokój burzy kolejny zawodnik majaczący na horyzoncie. Koniec przerwy, pora pocierpieć dalej :D Na odchodne słyszę tylko:
Po fragmencie drogi udaje mi się wyprzedzić kolejnego biegacza, wdrapuję się na 7 lokatę. Zadowolony truchtam już sobie spokojnie ku mecie, myśląc że już niewiele się wydarzy. O ja naiwny :D
Gdy tylko wypadamy w lesie na asfalt wyprzedza mnie jeden z dwóch mijanych wcześniej kolegów- morale minus milion. Nałożyło się to z protestem ud- od około 43 kilometra zaczynam pokonywać trasę w systemie 450 m biegu, 50 m marszu- krótkie epizody marszowe dużo dają. Mają jednak minus- tracę sporo na prędkości.
El kryzyso w pełnej krasie. Zaciskam zęby walcząc o każdą przebiegniętą setkę metrów, niemal płacząc gdy trzeba się schylić i przeczołgać pod powalonym drzewem. Wreszcie ostatnia prosta przed finalnym podejściem i skulaniem się do mety. Łykam żel energetyczny, na batonik nie mam ochoty. Popijam obficie izotonikiem i nastawiam się psychicznie do wczołgania na Kamieńsk.
Tuż przed samym wyciągiem dochodzi mnie kolejny zawodnik, pięknie spadam o kolejną pozycję. Wyprzedza mnie lekko i razem wdrapujemy się ku górze. Wtem, nie wiem jak za naszymi plecami pojawia się następny ultras. "No...to ładnie, parę kilometrów temu byłeś 7, teraz spadasz na 10"- myślę sobie. Mentalnie godzę się z dwucyfrową lokatą, skupiając się bardziej na walce z czasem- idzie dosłownie o minuty żeby zmieścić się w 5 godzinach.
Kończymy podejście, jestem ostatni z naszej trójki, przechodzimy do zbiegu- już tylko jakieś 600 m do mety. Teraz albo nigdy! Atakuję, jakimś cudem udaje mi się wyprzedzić współzawodników i odeprzeć ich ataki przed samą metą- kończę przygodę z Ultra Kamieńskiem na 8 pozycji z czasem 4:55:20. Oczywiście odbieram medal od uroczych harcerek- innych nie ma ;) Do zwycięzcy- Janusza Cłapińskiego tracę zawrotne 37 minut.
Czy jestem zadowolony? I tak, i nie. Tak, ponieważ wykonałem oba założenia- czas poniżej 5 h i lokata w pierwszej 10. A nie, ponieważ znów zobaczyłem jak wiele brakuje mi do ludzi poważnie zajmujących się tym sportem- ich prędkość, świeżość w biegu, sylwetki są póki co dla mnie odległe. Teraz parę dni oddechu i bierzemy się do pracy by stawać się lepszym i co najważniejsze czerpać radość z tego co robię ;)
Pozostało tylko powiesić kolejny, zachowany na pamiątkę numer startowy na Wrotach Bólu i Potępienia a następnie na spokojnie wszystko przemyśleć. Amatorskie Amen ;)
Wydaje mi się, że zawodników jest więcej niż rok temu. Na starcie ustawiam się pośrodku stawki. Nie chcę dać się ponieść gonitwie na czele, a równocześnie nie mam zamiaru dać się zamknąć z tyłu od samego początku.
Sfora na starcie źródło: www.belchatow.naszemiasto.pl |
Gdy wreszcie ruszamy grupa szybko się rozciąga, fragment zbiegu i następująca po nim wspinaczka wzdłuż wyciągu dokonuje wstępnej selekcji- część zawodników pędzi przed siebie, inni traktują podejście łagodnie, jako rozgrzewkę. Jeszcze inni mają problem już na tym etapie.
Początek i koniec każdego okrążenia- 125 m przewyższenia na 750 metrach. |
Po podejściu przychodzi czas na zbieg ku linii startu/mety i rozpoczynamy ponowną wspinaczkę ku górze, tym razem wąską ścieżką w lesie. Nie ma zbyt wiele miejsca do wyprzedzania, jednak nie to póki co jest moim celem. Czekam na szeroką, równą drogę zlokalizowaną na końcu podejścia, tam odpalę.
Wężykiem ;) źródło: www.festiwalbiegowy.pl |
Wypadamy wreszcie na płaskie, patrzę na zegarek- średnie tempo oscyluje wokół 7:30 min/km. Dobrze, bez problemu się to nadrobi do zakładanego 5:45 min/km pod koniec okrążenia. Puszczam się pędem wyprzedzając współzawodników, delikatny zbieg sprzyja poddaniu się prawom natury i pozwoleniu grawitacji robienia tego, co do niej należy ;)
Kolejne fragmenty szybko mijają i na 7 kilometrze zaczyna się podbieg- może nie będący z gatunku specjalnie stromych, ale zdecydowanie długich. Część ludzi przechodzi do marszu- ja powoli, aczkolwiek konsekwentnie truchtam wyprzedzając kolejnych zawodników. W pamięci gra mi tylko płyta z tego jaki dramat przeżywałem tutaj rok temu na drugim okrążeniu. Cóż...zobaczymy jak to będzie ;)
Przemy dalej, wykonujemy nawrót i zbliżamy się ku szczytowi wzniesienia obok którego będziemy przebiegali. Pierwsze 10 km za nami, czas- 55 minut. Biorąc pod uwagę to, że pozostała część pętli jest zdecydowanie mniej podbiegowa to jestem z tego czasu bardzo zadowolony.
Mijamy turbiny wiatrowe, wypadamy na otwarty terenu, tam po przyjemnej dróżce dobiegamy pod fragment piaszczystego podbiegu, zakończonego równie piaszczystym zbiegiem i lądujemy na asfalcie. Jeszcze tylko parę kroków i melduję się na punkcie kontrolnym na 13 km.
Tam czeka na zawodników chwila oddechu, napoje i przekąski podawane przez jak zawsze niezawodną obsługę punktu. Lubię uśmiechy tych ludzi gdy ktoś przybywa na punkt- zawsze dają kopa. Na swój sposób podziwiam wolontariuszy na punktach, niezależnie od imprezy- marzną lub grzeją się w słońcu niejednokrotnie po kilka, kilkanaście lub więcej godzin tylko po to, by podać coś do picia lub zjedzenia bandzie spoconych i ubrudzonych ludzi :D
Z punktu ruszam przyjemnym, delikatnym asfaltowym zbiegiem, trzymam się z jeszcze jednym biegaczem. Ogólnie dużo więcej niż rok temu biegnę samotnie- nie wiem, czy to dobrze, czy źle :D Rozpędzamy się nawet do tempa poniżej 4 min/km, jednak nic co dobre, nie trwa wiecznie. Ostry łuk i lądujemy na piaszczystej ścieżce przez lasy. Robi się monotonnie.
Leśny bieg, przez piaski, trawy, ścieżki i asfalty trwa przez 7 km, parę zdawkowych rozmów z innymi zawodnikami, oglądam też w biegu tablice informacyjne dotyczące kamieńskiej fauny i flory.
Przeskakujemy asfaltową drogę, i ponownie zagłębiamy się w las- z tego co pamiętam to ostatni leśny fragment przed długą prostą i oczekującą ponowną wspinaczką na Kamieńsk.
Nie mylę się, 1200 m płaskiej drogi po opuszczeniu lasu i znów staję u stóp wyciągu- nie ma co myśleć, trzeba się wspinać! Podobnie jak moi towarzysze niedoli nie forsuję się zbyt mocno- tempo podejścia jest mocne, jednak bez szaleństwa. W połowie drogi pod górę mam czas 2 h 5 min, dużo zapasu jeszcze ;) W końcu mijam metę pierwszego okrążenia, czeka mnie drugie- z bardzo demotywującym początkiem.
Na półmetku- może tego nie widać, ale byłem zadowolony :D źródło: www.festiwalbiegowy.pl |
Zagłębiam się w lasek i jak rok temu wpadam w ścianę, 3 podejścia w tak krótkich interwałach znów zrobiły swoje. Czuję eksplozję zmęczenia i bólu w nogach. Cóż, nie
z takich tarapatów się wychodziło, wszystko siedzi w głowie.
Wypadam na wypłaszczenie, rozglądam się wokół i czuję "samotność długodystansowca". Nic tylko pustka wokół a kilometry przede mną. Dobry film swoją drogą. Podobnie jak kawałek ulubionej kapeli- Iron Maiden :D
Napieram na lekkim zbiegu z tempem oscylującym wokół 5 min/km. Kilometry zaczynają się powoli dłużyć. Zły znak przed podbiegiem- na ostrzejszych fragmentach jestem zmuszony przejść do marszu. To by było na tyle co mam do powiedzenia o pierwszej połowie tej pętli. Druga nadrobiła ilością zabawy ;)
Melduję się w punkcie odżywczym na 38 km, przegryzam solone orzechy i dostaję dobrego newsa od obsady- jestem na 9 pozycji. Przy okazji odzyskuję swój składany kubeczek zgubiony na poprzednim okrążeniu :D Gawędzę chwilę z ludźmi i nagle mój spokój burzy kolejny zawodnik majaczący na horyzoncie. Koniec przerwy, pora pocierpieć dalej :D Na odchodne słyszę tylko:
"Nie martw się, my tu wszystkich tak długo przetrzymujemy"
Zawsze jakieś pocieszenie ;) Napieram z górki, szybko dochodzę jednego z zawodników- widzę chłopak ma kryzys jeszcze większy niż ja. Wpadamy w znany już las, teraz piaszczysta ścieżka kosztuje jeszcze więcej sił.
Punkt 13/38km- było miło ;) źródło: www.facebook.com/ultrakamiensk/ |
Po fragmencie drogi udaje mi się wyprzedzić kolejnego biegacza, wdrapuję się na 7 lokatę. Zadowolony truchtam już sobie spokojnie ku mecie, myśląc że już niewiele się wydarzy. O ja naiwny :D
Gdy tylko wypadamy w lesie na asfalt wyprzedza mnie jeden z dwóch mijanych wcześniej kolegów- morale minus milion. Nałożyło się to z protestem ud- od około 43 kilometra zaczynam pokonywać trasę w systemie 450 m biegu, 50 m marszu- krótkie epizody marszowe dużo dają. Mają jednak minus- tracę sporo na prędkości.
El kryzyso w pełnej krasie. Zaciskam zęby walcząc o każdą przebiegniętą setkę metrów, niemal płacząc gdy trzeba się schylić i przeczołgać pod powalonym drzewem. Wreszcie ostatnia prosta przed finalnym podejściem i skulaniem się do mety. Łykam żel energetyczny, na batonik nie mam ochoty. Popijam obficie izotonikiem i nastawiam się psychicznie do wczołgania na Kamieńsk.
Tuż przed samym wyciągiem dochodzi mnie kolejny zawodnik, pięknie spadam o kolejną pozycję. Wyprzedza mnie lekko i razem wdrapujemy się ku górze. Wtem, nie wiem jak za naszymi plecami pojawia się następny ultras. "No...to ładnie, parę kilometrów temu byłeś 7, teraz spadasz na 10"- myślę sobie. Mentalnie godzę się z dwucyfrową lokatą, skupiając się bardziej na walce z czasem- idzie dosłownie o minuty żeby zmieścić się w 5 godzinach.
Medale- ładnie się prezentują ;) źródło: www.facebook.com/ultrakamiensk/ |
Czy jestem zadowolony? I tak, i nie. Tak, ponieważ wykonałem oba założenia- czas poniżej 5 h i lokata w pierwszej 10. A nie, ponieważ znów zobaczyłem jak wiele brakuje mi do ludzi poważnie zajmujących się tym sportem- ich prędkość, świeżość w biegu, sylwetki są póki co dla mnie odległe. Teraz parę dni oddechu i bierzemy się do pracy by stawać się lepszym i co najważniejsze czerpać radość z tego co robię ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz