niedziela, 26 czerwca 2016

Alpejskie rozkosze część I- aklimatyzacja


   Miał być blog o dystansach ultra, lecz w związku z chwilową posuchą w tym temacie już
w drugim poście złamię założenia. Tym razem coś o tygodniu spędzonym w szwajcarskich Alpach :D

  Jak co roku ruszyliśmy w drugiej połowie czerwca w niezmienionym składzie- Darek, Artur, Piotrek i ja. Wystąpiła tylko mała komplikacja- po Piotrka trzeba było jechać do...Jarocina gdzie razem ze swoją kapelą dawał koncert. Nic to..."tylko' kilka godzin więcej w samochodzie. Ostatecznie nasz kierowca- Artur, spędził prawie dobę jeżdżąc. Żeby nie było zbyt mało niespodzianek to zaciął się jeszcze zamek w bagażniku pojazdu marki VectraKampfWagen więc zmuszeni byliśmy pakować wszystko przez drzwi pasażerów :D

Awaria :D
   Naszą bazą wypadową było pole namiotowe w Tasch- wygodne i tanie jak na warunki szwajcarskie. Po opanowaniu chaosu poszedłem na przebieżkę do Zermatt, od którego dzieliło nas ponad 5 km przyjemnego szlaku.
I jak tu nie kochać górskiego biegania? ;)
   Szybko załatwiłem małe zakupy oraz wizytę w biurze informacji turystycznej- niezbędne było sprawdzenie prognoz pogody- nie chcieliśmy iść na nasz pierwszy czterotysięcznik w kiepskich warunkach- czy to z obawy o samych siebie jak i wrażenia estetyczne na szczycie :D W drodze powrotnej trafiłem na drobne, ale urocze utrudnienie w postaci stadka włochatych koleżanek na szlaku.


   Gdy wróciłem zastałem chłopaków w pozycji "za piętnaście pierwsza"...a były jeszcze 3 tego wieczoru. Na pozostałą część dnia lepiej spuścić zasłonę milczenia- wystarczy powiedzieć tylko, że Piter pozbył się koszuli.

  Nazajutrz wypadł poniedziałek, 20 czerwca. Choć główki bolały trzeba było się gdzieś ruszyć. Na aklimatyzacyjny spacer wybraliśmy się przez Riffelalp w rejon Riffelsee. Słońce nas spaliło, ale wszystko wynagrodziła piękna miejscówka z fantastycznym widokiem na nasz główny cel- Breithorn. Tak piękna, że Darek zgodnie z jego artystycznym zewem postanowił zostać tam na noc. Dzięki temu mamy co podziwiać ;)
Grupowe z Breithornem w tle
Wieczorne widoczki

  Sam czterotysięcznik planujemy atakować w środę i czwartek, co dawało nam jeszcze jeden dzień na złapanie oddechu- we wtorek Piotrek z Arturem oddali się kontemplacji widoczków przy butelce lokalnego specjału chmielowego, natomiast Darek i ja wybraliśmy się na Mammut Ferratę rozpościerającą się nad Zermatt,  

   Ferrata jest zlokalizowana 20 min drogi od centrum Zermatt i  posiada 3 drogi podzielone ze względu na trudność- A, B i C. Ze względu na nasze niewielkie dotychczasowe doświadczenie z tego typu aktywnością zdecydowaliśmy się na pośredni wariant- B. Dokładny opis drogi można znaleźć pod adresem:

http://www.zermatt.ch/en/climbing/Mammut-via-ferrata/Via-ferrata-Mammut-Route-B

  Sama ferrata zrobiła na nas wrażenie- było dosyć mokro, co utrudniało chwyty. Dodatkowo budowa drogi nie pozwalała za bardzo na odpoczynek, wymuszając ciągłe posuwanie się do przodu. Za to widoczek na Zermatt był niczego sobie ;)

Mateo walczący z przeciwnościami losu

Widoczek na nogę Darka i  Zermatt ;)
   Mokrzy jak szczury, ale zadowoleni zeszliśmy na dół i udaliśmy się w drogę powrotną do Tasch. Trzeba sie przepakować przed jutrem :D

  Już niedługo relacja z wejścia na Breithorn, tymczasem zapraszam do odwiedzin na flogu Darka ;)
https://eemuu.flog.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz